Powiat limanowski pod wodą
Tegoroczne czerwcowe nawałnice, które przeszły przez południową Polskę, zalały prawie cały powiat limanowski w Małopolsce. Podtopione łąki i pastwiska nie napawają optymizmem hodowców bydła z tego terenu, zwłaszcza w sytuacji, gdy produkcja mleka jest jedynym źródłem utrzymania.
tekst i zdjęcia: RYSZARD LESIAKOWSKI
Noc z 19 na 20 czerwca 2020 r. długo zapamiętam. Po miesięcznych deszczach, w sobotę o godzinie 21 woda z nieba lała się nieprzerwanym strumieniem. O północy pobliski potok Stróża, w którym woda sięgała zazwyczaj po kostki, wystąpił z koryta – opowiada Piotr Smaga ze Stróży w gminie Dobra. Informuje, że potok, przypominający bardziej strumyk, w mgnieniu oka przeistoczył się w rwącą rzekę o głębokości 2,5 m, a w niektórych miejscach sięgającej nawet 4 m. Woda niosła powalone drzewa z korzeniami, gałęzie, kamienie i muł.
– Zagrożeniem był nie tylko potok, który wystąpił z koryta i rozlał się na szerokość nawet 30 m, ale także duże ilości wody spływającej z gór – uzupełnia Krzysztof Smaga, sąsiad zza miedzy. – Jesteśmy dalszymi krewnymi – wyjaśniają rozmówcy. Informują, że podczas nawałnicy sytuacja była bardzo dynamiczna, nieprzewidywalna i trudno było podjąć decyzję, co w pierwszej kolejności ratować. – W ciągu trzech minut woda porwała bezpowrotnie 10 balotów z kiszonką z traw z tegorocznych zbiorów. Udało się uratować 20 balotów, które przewieziono na wyższy teren. Nurt był tak silny, że porwał kultywator, który udało się odnaleźć – wspomina Krzysztof Smaga. Z kolei jego wspomniany sąsiad obawiał się utraty przyczepy samozbierającej, do której dotarła woda, ale maszyna była zbyt ciężka. Obaj rolnicy informują, że na szczęście nawałnica nie wyrządziła szkód w zabudowaniach ani nie uszkodziła sprzętu rolniczego. Udało się także uratować pobliski most na Stróży, choć wiele mostów i dróg w powiecie limanowskim nawałnica zniszczyła.
Dużo pasz z zakupu
Obaj rolnicy ze Stróży są hodowcami krów rasy polskiej czerwonej. Każdy z nich utrzymuje po 22 krowy o średniej rocznej wydajności ok. 4 tys. l. Piotr Smaga użytkuje ok. 37 ha, a Krzysztof Smaga – ok. 51 ha. Hodowcy informują, że spośród użytkowanych gruntów na własność mają ok. 30%, a pozostałe ok. 70% to ziemie dzierżawione na podstawie ustnych umów. W obu gospodarstwach podstawą bazy paszowej są łąki i pastwiska. – Na naszym terenie nie ma warunków do uprawy zbóż, pasze treściwe kupuję w ilości ok. 1,5 t miesięcznie. Ponadto co roku kupuję także ok. 50 t świeżych wysłodków buraczanych i ok. 24 t mokrego ziarna z kukurydzy, które zakiszam. Nie sieję kukurydzy, ponieważ dziki powodują duże straty w zasiewach – opowiada Piotr Smaga. Na uprawę ok. 5 ha kukurydzy na kiszonkę decyduje się Krzysztof Smaga. Jak wyjaśnia, na polach położonych bliżej zabudowań dzika zwierzyna mniej żeruje, ale zniszczenia zasiewów nie można wykluczyć.
Podtopione użytki zielone
Przedstawieni sąsiedzi ze Stróży informują, że w tym roku zbiory z łąk i pastwisk są pod dużym znakiem zapytania. – Ten rok jest wyjątkowy. W ciągu ostatnich pięciu lat raczej borykaliśmy się z niedoborem wody, a w tym roku jest jej tak dużo, że łąki i pastwiska są potopione. Deszcz padał prawie codziennie od połowy maja, przez większą część czerwca, i na dokładkę przyszła niszczycielska nawałnica – relacjonuje Piotr Smaga. Informuje, że przed nawałnicą zebrał pierwszy pokos traw jedynie z ok. 10% powierzchni użytków zielonych, ponieważ nadmiar wody uniemożliwiał wjazd maszynami na pola. W efekcie trawy się wykłosiły, zatem minął optymalny termin koszenia dla uzyskania wartościowej kiszonki. W podobnej sytuacji jest Krzysztof Smaga, który przed nawałnicą zebrał pierwszy pokos traw także jedynie z ok. 10% powierzchni użytkowanych łąk. Obaj rolnicy informują, że wspomniana nawałnica dokonała dużych zniszczeń na górskich łąkach i pastwiskach.
– Spływające ogromne ilości wody położyły wykłoszone trawy, które trudno będzie skosić. Ponadto woda naniosła muł, zanieczyszczając paszę; sporządzone kiszonki z traw będą co najwyżej miernej jakości – relacjonują rolnicy ze Stróży.
– Mam obawy, czy uda się zebrać drugi odrost traw. Już przed nawałnicą łąki były podtopione, a po jej przejściu to istna gąbka. Jeśli w najbliższym czasie woda z łąk nie zejdzie, to wykłoszone trawy pierwszego odrostu zaczną gnić i zagrożony jest drugi pokos. Tydzień po nawałnicy pogoda nadal była przeokropna – martwi się rolnik ze Stróży.
Obaj rolnicy informują, że po nawałnicy dojazd ze sprzętem na górskie łąki był utrudniony, niebezpieczny, a w niektórych przypadkach wręcz niemożliwy. Spływająca woda zdewastowała drogi dojazdowe do użytków zielonych i pól. W naprawę dróg dojazdowych zaangażował się Urząd Gminy Dobra, który sfinansował pracę koparki podczas usuwania szkód, i obecnie drogi są przejezdne. Przy ich naprawie pracowali także okoliczni rolnicy ze swoim sprzętem.
Przyszłość oparta na współpracy
– Utrzymujemy krowy rasy polskiej czerwonej, ponieważ to bydło sprawdza się w trudnych górskich warunkach. Wypasamy użytki zielone, do których dojazd maszynami rolniczymi jest niemożliwy. Do wędrówek po górach duże i ciężkie bydło holsztyńsko-fryzyjskie się nie nadaje – mówi Piotr Smaga. Podkreśla, że mankamentem rodzimych czerwonych krów jest niska wydajność mleczna, rzędu 3,5–4,5 tys. l mleka średnio w roku od sztuki. – Z tej produkcji utrzymanie rodziny i gospodarstwa rolnego nie jest możliwe. Na terenach o bardziej dogodnych warunkach do produkcji pasz średnioroczna wydajność krów holsztyńsko-fryzyjskich rzędu 12 tys. l mleka nie jest czymś wyjątkowym i hodowcy HF-ów nadal dążą do jej podwyższenia. Wymusza to ekonomia. Gdyby nie dopłaty do krów rasy polskiej czerwonej, zniknęłyby one z krajobrazu naszych gór – mówią hodowcy ze Stróży. Informują, że obecnie na każdą taką krowę, zgłoszoną do programu ochrony zasobów genetycznych, nadzorowanego przez Instytut Zootechniki, przysługuje roczne dofinansowanie w kwocie 1600 zł.
– Jest to rekompensata za niską wydajność mleczną rodzimych krów. Ale i tak nie jesteśmy konkurencyjni w stosunku do hodowców z terenów nizinnych. Uzyskujemy niższe plony z naszych użytków zielonych, w górach zużywamy więcej paliwa, maszyny szybciej się niszczą – przekonuje Krzysztof Smaga. – Dopłata do czerwonej krowy rzędu 2500 zł pokryłaby faktyczne nakłady ponoszone przez nas na produkcję mleka w naszych uwarunkowaniach – uzupełnia Piotr Smaga.
– Staramy się nie tylko narzekać, ale także brać sprawy w swoje ręce – mówią rozmówcy. Kilka lat temu w powiecie limanowskim hodowcy zawiązali Grupę Producentów Mleka Bydła Rasy Polskiej Czerwonej. W tej chwili liczy ona 13 członków, którzy utrzymują łącznie ok. 300 rodzimych krów. Wspólna sprzedaż mleka umożliwia wynegocjowanie korzystniejszej ceny. Aktualnie wspomniana grupa hodowców z powiatu limanowskiego współpracuje z OSM w Bochni, do której wspólnie dostarczają miesięcznie ok. 65 tys. l mleka. Za litr surowca zawierającego ok. 4,2% tłuszczu i ok. 3,7% białka rolnicy otrzymują ok. 1,4 zł.
– Wspólna sprzedaż mleka nie jest naszym jedynym celem. Zamierzamy, przy współpracy z OSM w Bochni, wprowadzić na rynek produkty z mleka od rodzimych krów czerwono umaszczonych. Wypromowanie ich w naszym regionie, licznie odwiedzanym przez turystów, ma dużą szansę powodzenia. Pandemia pokrzyżowała nam nieco te plany – informuje Piotr Smaga. Podkreśla, że teraz na pierwszy plan wysuwa się zabezpieczenie paszy dla krów na najbliższą zimę, co po czerwcowej nawałnicy jest bardzo utrudnione i wiąże się z większymi wydatkami na zakup pasz.