Minister o polskiej hodowli w Krajowym Związku Spółdzielni Mleczarskich
„Trzeba się zastanowić, jak zapewnić dopływ najnowszych technologii hodowlanych, i samo chwalenie się genomiką i embriotransferami to już jest za mało. W tej chwili, np. na świecie, idzie się w kierunkach zmian hodowlanych, które różne typy mleka produkują, o innym składzie. W Polsce prawie nikt o tym nie słyszał. Technologie się absolutnie zmieniają, a jednocześnie chce powiedzieć tak, dla mnie hodowla w każdym gatunku zwierząt jest ważna tylko i wyłącznie wtedy, gdy trafia do produkcji, kiedy producenci chcą z tego korzystać, w przeciwnym wypadku ta hodowla jest niepotrzebna. Te obwieszania wstęgami, superczempiony, hiperczempiony, nie wiadomo co, niedługo czempiony galaktyczne… Bawi się jakaś grupa ludzi, która ma z tego korzyść, a ile z tego trafia do faktycznej produkcji mleka? Kiedy pytam chłopów, moich kolegów również, skąd kupujesz, skąd masz nasienie, skąd embriony, to mówią, że wolą z zagranicy. I co, to jest tylko kwestia promocji, zmuszenia chłopa, chłop swój rozum ma i widzi, również widzi jakość często. Owszem działają firmy zagraniczne nieuczciwie, byle chłam sprzedają, tanio bardzo często, ale to dotyczy tych najmniej kompetentnych rolników, ci najlepsi rolnicy, którzy dbają o swoje stado podstawowe, którzy mają najlepsze osiągi, oni wiedzą, jak poprawiać jakość, jak pilnować tej jakości, jak nie dopuścić do spadku, i nie bardzo się garną do korzystania z polskiej hodowli”.
Ad vocem
Do słów Jana Krzysztofa Ardanowskiego odniosła się Anna Siekierska, która przez całe swoje życie zajmowała się hodowlą bydła mlecznego.
tekst: Anna Siekierska
Przedmiotem pana troski nie powinno być to, jak zapewnić dopływ najnowszych technologii hodowlanych do naszego kraju, bo to się dzieje od dawna. Zarówno polscy naukowcy pracujący w dziedzinie rolnictwa, jak i podmioty działające na rzecz hodowli nadążają za światowymi trendami w tym obszarze. Wystarczy zauważyć, że choćby nad wspomnianą przez pana genomiką pracuje się w Polsce od 2008 r. Prace te zapoczątkowało konsorcjum MASinBULL, potem przekształcone w Genomikę Polską. Niestety, rzeczywiście ani pan, ani pana poprzednicy, jako kierujący resortem rolnictwa, nie macie się czym pochwalić w tym temacie, ponieważ – z tego, co wiem – nie dołożyliście ani złotówki do upowszechnienia w polskim rolnictwie tej rewolucyjnej metody hodowlanej. Cały proces konieczny do tego, aby można było genomikę wprowadzić do hodowli bydła rasy polskiej holsztyńsko-fryzyjskiej w naszym kraju, odbywał się na koszt samych hodowców, właścicieli zwierząt, jednej ze stacji inseminacyjnych i dzięki zaangażowaniu intelektualnemu naukowców dwóch polskich uczelni rolniczych. Swój udział tu ma również PFHBiPM. Być może pan zauważył, że jedno z trzech laboratoriów wykonujących badania genomowe w Polsce zostało założone, wyposażone i działa tylko dzięki temu, że mamy w kraju takich hodowców, którzy nie chcą zostać w tyle za swoimi kolegami z innych krajów i wiedzą, co jest potrzebne, aby zachować konkurencyjność na rynku mleka. Ale trudno nam dorównać pod względem ilości wykonywanych badań genomowych takim krajom, jak Niemcy, Francja czy Irlandia, która przy wsparciu budżetu państwowego zgenotypowała w ostatnich latach blisko jeden milion samic holsztyńskich. Nasi hodowcy sami muszą pokrywać wszystkie koszty związane z genotypowaniem, a wysiłki Polskiej Federacji, aby uzyskać jakiekolwiek dofinansowanie na ten cel z budżetu państwa, rozbijają się o mur niezrozumienia ministerialnych urzędników. Ale czemu się dziwić, skoro kierujący resortem też nie widzi powodów, aby tę dziedzinę wzmocnić. Za to mówił pan o tym, że gdzie indziej w świecie hodowla bydła mlecznego wchodzi na wyższe poziomy, bo produkuje się mleko o różnym składzie. Domyślam się, że może chodziło panu o mleko A2, temat w ostatnich latach głośny ze względu na prozdrowotne własności tego mleka, zawierającego β-kazeinę typu A2. Otóż pragnę powiedzieć, że i nad tym tematem w Polsce pracuje się od dobrych kilku lat i całkowicie niesłuszny jest pogląd, że tu nikt o tym nie słyszał. A tak á propos – ponieważ to, jaki typ mleka (A2 czy A1) produkuje krowa, jest ściśle związane z genetyką, to wyodrębnić w stadzie krowy z tym korzystniejszym genem, wpływającym na skład β-kazeiny, można wyłącznie na podstawie badań genetycznych, czyli w procesie genotypowania. W federacyjnym Laboratorium Genetyki Bydła hodowcy zlecają już takie badania. A więc jest to kolejny, oprócz przyspieszenia postępu genetycznego w wielu innych cechach, dowód możliwości praktycznego zastosowania genomiki. Niestety, chcąc produkować mleko A2, trzeba być przygotowanym na to, że jest to proces dość drogi, wymagający konsekwentnej pracy hodowlanej i jednocześnie zaangażowania się w to spółdzielni mleczarskich (mam na myśli zaangażowanie finansowe). W Nowej Zelandii, Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech takie mleko jest dostępne, ale jest to produkcja niszowa i jeden litr kosztuje znacznie więcej niż zwykłe mleko. Przy okazji – wspomniał pan, że taka technologia, jak przenoszenie zarodków, to już za mało. Tyle tylko, że jest to jedna z najlepszych biotechnologii, którą można zastosować bezpośrednio w oborze, prowadząca do uzyskania większej niż normalnie liczby potomstwa od szczególnie cennych samic. Efektywność tej metody zwiększa znowu genomika, pomagając w racjonalnej selekcji, polegającej na wykorzystaniu zwierząt o najwyższej wartości hodowlanej, gdyż osobniki urodzone z ET, chociaż są pełnym rodzeństwem, nie są genetycznie identyczne. Jak widać, badania genomowe są bardzo przydatne w hodowli i mają dużo zastosowań. Jeśli pana przekonuje praktyczne wykorzystanie technologii naukowych w produkcji, to z całą pewnością genomika i embriotransfer jako metody hodowlane takie zastosowanie mają, są już stosowane przez polskich „najlepszych rolników, którzy dbają o swoje stado podstawowe” – jak to pan powiedział.
W tym samym aspekcie należy rozumieć zadania, jakie spełniają w hodowli i w jaki sposób rzutują na szeroką praktykę, wystawy bydła mlecznego, lub raczej zwierząt hodowlanych w ogóle, wyśmiane przez pana jako zabawa dla garstki osób. Otóż warto przypomnieć, że w Europie wystawy zwierząt gospodarskich, a później zwierząt hodowlanych – czyli zarejestrowanych w księgach stadnych – zaczęto organizować już na początku XVIII w. I nie jest to polski wynalazek. Już dawno bowiem zauważono, że pokrój zwierząt hodowlanych, będący przedmiotem doskonalenia zapisanym w programach hodowlanych, jest istotny nie tylko z punktu widzenia typu użytkowego, ale także ma wpływ na lepszą lub gorszą przydatność zwierzęcia do określonego rodzaju produkcji i utrzymywania w stadzie. Tak więc, najkrócej mówiąc, współcześnie organizowane wystawy, w tym wystawy bydła mlecznego, służą z jednej strony do weryfikacji, czy program hodowlany dla danej rasy jest w tym zakresie poprawnie realizowany, a z drugiej strony spełniają różne funkcje, np. edukacyjne lub społeczne. Oczywiście, że udział w wystawie nie jest dla każdego, bo najpierw trzeba posiadać piękne, prawidłowo zbudowane zwierzę, aby je pokazać, a po drugie – trzeba mieć odwagę skonfrontować się na ringu z innymi wystawcami najlepszych okazów, a to już nie każdemu jest w smak, gdyż na czele stawki sędzia stawia tylko jedno zwierzę. Tym niemniej wystawa jest okazją do wymiany doświadczeń, możliwością sprawdzenia, w którym miejscu hodowca znajduje się ze swoją hodowlą, ile ma jeszcze pracy, aby dołączyć do grona najlepszych, w jakim kierunku powinien pójść. Ale jest też wielkim świętem dla wszystkich, zarówno uczestników, jak i zwiedzających. Nie nazwałabym tego zabawą, przynajmniej nie taką, którą można by wyśmiewać. Jest na świecie wiele prestiżowych wystaw, jak choćby królewska w Toronto, wystawa w Madison, na której można zobaczyć i podziwiać setki krów wszystkich mlecznych ras hodowanych w USA, wystawa w szwajcarskiej Lozannie, bodaj największa w Europie, prezentująca ok. 1000 sztuk bydła ras mlecznych, na którą zjeżdżają tłumy zwiedzających z całego Starego Kontynentu, czy Międzynarodowy Salon Rolniczy w Paryżu – wystawa zlokalizowana w samym sercu wielkiej europejskiej stolicy, trwająca blisko dwa tygodnie, gdzie ekspozycję bydła mlecznego zwiedza ponad 700 tys. osób. Wiele wystaw jest też powiązanych z aukcjami, na których niepowtarzalną okazję kupienia najpiękniejszych okazów bydła mają miejscowi rolnicy. W Polsce, niestety, system aukcyjny sprzedaży bydła hodowlanego, całkiem dobrze funkcjonujący jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, obecnie został zarzucony, a próby jego przywrócenia nie sprawdzają się. Nie ma też w naszym kraju, i chyba nad tym długo jeszcze będziemy musieli pracować, bezpośredniego przełożenia efektów wystawy na zyski dla hodowcy. Zawsze mnie to intrygowało, dlaczego to się opłaca w Niemczech, w Stanach czy w Kanadzie, gdzie właściciel zwycięskiej krowy zyskuje nie tylko prestiż, ale jego czempiony są traktowane wyjątkowo, są dawczyniami zarodków i ich przepiękny pokrój jest wykorzystywany w dalszej hodowli. Być może jest to też kwestia mentalności tamtejszych rolników, którzy potrafią docenić rodzime osiągnięcia i nie działają zgodnie z zasadą: cudze chwalicie, swego nie znacie. W polskiej hodowli jest bardzo dużo dobrej jakości, tylko, jak sam pan zauważył, nie jest ona doceniana. Panuje bowiem powszechny pogląd, że zagraniczne jest zawsze lepsze od naszego. A to nieprawda. Od kilku lat PFHBiPM wykonuje analizy, jakie nasienie używane jest w inseminacji przez naszych producentów mleka. Prezentujemy je na każdym możliwym kroku i publikujemy w czasopiśmie, aby otworzyć wszystkim oczy. Zatrważające jest, że już połowę nasienia stanowi nasienie zagraniczne. Owszem, sporo jest wśród zagranicznych rozpłodników bardzo dobrych osobników, które są wybierane także na ojców buhajów. Korzystać z czołowych światowych buhajów w dobie globalizacji hodowli to nie jest nic zdrożnego. Gorsze jest jednak to, że gdy się przeanalizuje, jak wiele porcji nasienia buhajów – absolutnie nic niewnoszących do naszej hodowli, z ujemnymi wartościami hodowlanymi i indeksami PF niższymi niż 100 – jest corocznie zużywanych w naszych mlecznych stadach, to włos na głowie się jeży. I to przeważnie przedstawiciele zagranicznych podmiotów inseminacyjnych sprzedają takie nasienie, bo nasze spółki unasieniania nie wprowadzają do obrotu takiego, jak sam pan powiedział, „chłamu”. Co zrobić, żeby ten niekorzystny trend odwrócić – to mogłoby być przedmiotem pana troski. Jestem przekonana, że w Polsce mamy nie tylko wspaniałych i znających się na swoim fachu hodowców i producentów mleka, ale też zaplecze naukowe i bardzo dobrze pracującą kadrę specjalistów zatrudnionych w Polskiej Federacji. Oczekujemy tylko zrozumienia, wsparcia i wspólnych działań, aby dorobek polskiej hodowli bydła mlecznego nie został zaprzepaszczony.