Po owocach ich poznacie
Są w życiu rzeczy, o których wszyscy wiemy, a na które nigdy nie jesteśmy gotowi. Wiedząc o chorobie, cały czas żyliśmy nadzieją, że to jeszcze nie teraz, że jeszcze będziemy mogli raz i drugi spotkać się, posłuchać niezwykłych opowieści, otrzeć ukradkiem łzę z oka i cieszyć się spotkaniem z człowiekiem niezwykłym, odważnym, prawym, dzielnym, uczciwym. Długo można by wymieniać, bo każdy z nas dodałby coś z serca od siebie. Ale niestety 24 marca 2025 r. odszedł od nas Edgar Beneš.
tekst: dr Michał Klimaszewski
Jego życie to gotowy scenariusz filmowy, który bez trudu zdobywa Oscara w kategorii historie prawdziwe. Edgar Beneš urodził się 13 listopada 1941 r. w Czeskim Cieszynie, w mieście, które w 1920 r. zostało najpierw podzielone na część czeską i polską, potem w 1938 r. połączone w jedno miasto, a po II wojnie światowej na skutek osobistej interwencji Józefa Stalina ponownie podzielone, tak aby część pozostała w otwarcie walczącej z Kościołem Czechosłowacji. A młody Edgar nie kryje, że wiara jest fundamentem jego życia, i nie wyrzeknie się jej w imię partykularnych korzyści. Chwila próby przychodzi niesłychanie szybko. Dostaje się na studia, jednak komisja rekrutacyjna, pomimo pomyślnego zdania egzaminów, dopytuje, czy jest osobą wierzącą. Na twierdzącą odpowiedź kandydata komisja wysuwa żądanie całkowitego zaprzestania praktyk religijnych w trakcie studiów. Odmowa oznaczała, że zamiast ław akademickich i atrakcji życia studenckiego trzeba będzie przywdziać kamasze, a domowe łóżko zamienić na koszary. Młody chłopak nie zgadza się na kompromisy z sumieniem. Idzie do wojska. Tę historię opowiedział nam w trakcie uroczystości pogrzebowej Władysław Brejta, wieloletni przyjaciel Beneša i świadek wielu wydarzeń z późniejszych etapów życia. Wydaje się, że los chwilowo uśmiecha się do wchodzącego w dorosłe życie Edgara.
Po ukończeniu służby wojskowej podejmuje pracę w hucie w Třincu, a mając 22 lata, wstępuje w związek małżeński z Bronisławą z domu Goryczka. Młodzi małżonkowie szybko mogą cieszyć się urokami rodzicielstwa, a niespełna 28-letni Edgar jest już dumnym ojcem dwóch córek. I tu sielanka się kończy. Małżonkowie, silnie związani ze wspólnotą religijną zielonoświątkowców, są nieustannie szykanowani zarówno ze względu na wiarę, ale również na polskie korzenie. Jeżeli dodamy do tego drobne uzupełnienie, że w tamtym czasie w Czechosłowacji chrześcijanie nie mogli studiować, zajmować odpowiedzialnych stanowisk, np. być nauczycielami, a zatrudniano ich na mniej płatnych stanowiskach pracy – to widzimy, że jakakolwiek zmiana stanu rzeczy wymagała heroicznych decyzji i poświęcenia. Niewielu pozostało naocznych świadków wydarzeń, kiedy 28-letni Edgar z żoną i dwójką małych córek decyduje się (chociaż uczciwiej byłoby napisać: zostaje przymuszony) w 1970 r. na przeprowadzkę w Bieszczady. Kolejny gorący teren z historią przepełnioną ludzkimi dramatami. Po akcji „Wisła” rdzenna ludność Łemków i Bojków zniknęła i pozostała po niej odizolowana od cywilizacji głusza. W 1969 r. polskie władze zapoczątkowały akcję „Bieszczady wołają”. Na to wezwanie odpowiedziało łącznie około 300 osób z Zaolzia, którzy połączeni węzłem wiary rozpoczęli walkę z codziennymi wyzwaniami. Rodzina Benešów osiedla się (chociaż używam tego słowa mocno na wyrost) w Puławach razem z 25 innymi rodzinami.
Po latach Edgar Beneš opowie czytelnikom o codzienności: braku komunikacji i najbliższej drodze rozpoczynającej się 15 km od miejsca zamieszkania, braku mieszkań i infrastruktury, braku uprawnych pól, braku budynków gospodarskich, braku sklepu czy wreszcie o odległym miejscu (w Sanoku), gdzie dzieci zostawiano na 6 dni w internacie, aby mogły pobierać niezbędne wykształcenie. Nie było prądu, wody, kanalizacji, innych wygód, a większość rodzin sprowadziła się do Puław z małymi dziećmi. Edgar z małżonką mają już cztery córki, dwie najmłodsze – bliźniaczki – zaczynają swoją bieszczadzką epopeję, mając zaledwie trzy miesiące. Kiedy Edgar Beneš opowiadał nam o tych wydarzeniach, zasłuchani czekaliśmy na dalszą część opowieści bieszczadzkiego Kolumba. Nie brakowało oczywiście humorystycznych anegdot, jak historia, kiedy po odbiorze przydziałowej krowy, wracając z żoną i kolegą do gospodarstwa, na skutek przyjacielskiej rady wybrali drogę na skróty. Jak opowiadał pan Edgar: „Byliśmy we troje, zabłądziliśmy, zmęczeni i głodni, a mieliśmy tylko jedną kanapkę. Na dodatek głodną krowę, którą musieliśmy doprowadzić do gospodarstwa. A zatem kanapkę dostała… krowa”. Mając przed sobą prawie 80-letniego, pogodnego, skromnego, dobrodusznego człowieka, pytaliśmy, jak to przeszedł, jak dał radę tym wyzwaniom. Odpowiedział z charakterystycznym dla siebie uśmiechem: „Z Bożą pomocą można wszystko”. Od tego momentu niemal corocznie starałem się wygospodarować czas, aby pojechać na pożegnanie lata w Rudawce Rymanowskiej. Na jubileuszowej edycji, poproszony o zabranie głosu, Edgar Beneš powiedział krótko: „Zawsze kochałem trzy rzeczy: Pana Boga, żonę i krowy”. I wokół tej triady możemy zbudować opowieść o owocach, jakie po sobie pozostawił.
Oddany wspólnocie wyznaniowej organizował podwaliny jej działania, animował spotkania młodzieży, a będąc uzdolniony muzycznie (sam grał na skrzypcach), powołał chór. Kiedy w trakcie uroczystości pogrzebowej z balkonu usłyszeliśmy przejmujący śpiew, zobaczyliśmy kilkadziesiąt osób, w różnym wieku, zespolonych więzią, którą zapoczątkował śp. Egdar Beneš.
Kiedy mówimy o krowach, to skala sukcesów nie ma końca. Powołana i działająca Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna, której przez kilkadziesiąt lat aż do śmierci był prezesem. Powołanie wraz z innymi Polskiego Związku Hodowców Bydła Rasy Simentalskiej, któremu powierzono w roku 2016 organizację Światowego Kongresu Hodowców Bydła Simentalskiego. Ponad 20-letnia praca jako członek Prezydium Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka. O tym, jak mocno ceniliśmy jego słowa i doświadczenie, może świadczyć małe, lecz doniosłe w skutkach wydarzenie. Kiedy w Polskiej Federacji znalazła się grupa ludzi próbująca przekonać innych, że w ciągu jednego dnia pięciokrotnie wzrosła im liczba członków i że to działanie jest zgodne ze statutem, wtedy już ponad 80-letni Edgar wstał, popatrzył w ciszy na innych i powiedział jedno zdanie „Panowie, nie jesteśmy tutaj po to, żeby się oszukiwać”. Te słowa przywróciły normalność i odzwierciedlały to, jaką osobą był Edgar Beneš i wokół jakich wartości budował swoje życie.
I ostatni wymiar – rodzina. Z żoną Bronisławą przeżył 62 lata, doczekał się 4 córek, 8 wnucząt i 6 prawnucząt. To brzmi jak statystyka, ale kiedy słuchaliśmy głosu wnuczki Klaudii, czytającej wspomnienie o dziadku, głosu momentami łamiącego się, pełnego łez, to my, uczestnicy uroczystości, przeważnie dorośli mężczyźni, nie kryliśmy ich i w naszych oczach. W głosie tym słyszeliśmy rozdarte serce rodziny, którą opuścił mąż, ojciec i dziadek.
Została jeszcze liczna grupa przyjaciół z Federacji, którzy zjechali na uroczystości pogrzebowe. Busy, samochody prywatne; niektórzy poświęcili na podróż dwa dni. Nie pomieścili się wewnątrz zboru w Puławach, ale pogoda była dla nas łaskawa i obdarzyła pierwszym wiosennym ciepłem. Rozpoczynające się w chwili pogrzebu częściowe zaćmienie słońca było symbolicznym przesłaniem, że część dobrego światła została nam na chwilę zabrana.
Na chwilę… bo w końcu wszyscy zmierzamy w tę samą stronę.