KRIR chce współodpowiedzialności za rynek rolny
W miejscowości Niedźwiedzkie w powiecie oleckim gospodaruje Mirosław Borowski, producent mleka. Opowiedział o przeszłości, teraźniejszości i planach na przyszłość, a także o pracy społecznej łączonej z prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Mirosław Borowski to także wiceprezes Krajowej Rady Izb Rolniczych.
tekst i zdjęcia: Michał Krukowski
Posiada Pan prężnie działające gospodarstwo. Jakie były jego początki?
Mój tata prowadził gospodarstwo rolne, które przypadło mojemu bratu, gdyż ja wyjechałem na studia. Po zdobyciu wykształcenia wróciłem w rodzinne strony, jednak nie w to samo miejsce, ale do tego samego powiatu. Pracowałem w Państwowym Gospodarstwie Rolnym, a po 1994 roku, gdy prywatyzacja tych instytucji była przesądzona, nabyłem od Agencji Nieruchomości Rolnych gospodarstwo z jednym budynkiem inwentarskim. W 1996 roku udało mi się to gospodarstwo wykupić. Użytków rolnych było wówczas 132 ha. Obecnie jest ich 200. Powstały dwie obory wolnostanowiskowe, wiata na maszyny, silosy na zboże i dom. Wyposażyliśmy park maszynowy, by skutecznie rozwijać gospodarstwo wraz z moją żoną i dwoma dorosłymi synami.
Gospodarstwo Borowskich opiera się na produkcji mleka. Czy to jest, Pana zdaniem, przyszłość rolnictwa?
Jest to z pewnością niedoceniany kierunek. Mamy metody automatycznego wspomagania rolnictwa, ale to człowiek ostatecznie podejmuje decyzje. Są górki i dołki cenowe. Niektórym rolnikom trudno jest wówczas związać koniec z końcem. Trzeba to kochać, mieć pasję do produkcji mleka.
Jak zbudował Pan swoje stado?
Pod koniec 1995 roku miałem 20 krów, a stado weszło pod ocenę użytkowości. W momencie wykupywania gospodarstwa skorzystaliśmy z kredytu na modernizację obory. Ograniczyliśmy pracę fizyczną. W 2002 roku oddaliśmy do użytku oborę na 60 krów, która zapełniła się w 2 lata. W 2008 podjęliśmy decyzję, że stawiamy kolejną oborę na 96 stanowisk. Obecnie pod oceną mamy ponad 100 krów. Wydajność oscyluje w granicach 11 tysięcy litrów mleka od krowy. Materiału hodowlanego z zewnątrz nie kupuję, wychowuję go sobie sam.
Ocenę użytkowości mlecznej Pana stada prowadzi PFHBiPM. Jak się układa współpraca KRIR z największą organizacją branżową w Polsce?
PFHBiPM to prężna organizacja branżowa i duży pracodawca, zatrudnia około 1200 osób. W wielu przypadkach ci sami ludzie są w obu organizacjach. Działamy w jednym celu, dbamy o interesy naszych członków. Jeżeli ktoś chce profesjonalnie produkować mleko, musi mieć stado pod oceną użytkowości. Z drugiej strony, samorząd ma większe możliwości niż PFHBiPM, bo opiniuje akty prawne na poziomie województw i centralnym. Izby rolnicze reprezentują wszystkich rolników, nasi przedstawiciele biorą udział w pracach różnych zespołów i komisji, często są to hodowcy bydła mlecznego.
Początki Suwalskiej Izby Rolniczej z pewnością nie były łatwe. Jak Pan wspomina te czasy?
Widzę, jak rozwój izb trwa od 1996 roku. Rzuciłem się wtedy w wir pracy społecznej, gdy po wyborach do izb rolniczych zostałem delegatem z gminy Wieliczki. Następnie na pierwszym walnym zgromadzeniu, wówczas jeszcze Suwalskiej Izby Rolniczej, zostałem wybrany na prezesa. Powstał wtedy samorząd rolniczy, który nie posiadał praktycznie nic, oprócz kapitału ludzkiego. Skorzystałem ze znajomości z ówczesnym wójtem gminy Wieliczki panem Andrzejem Steckiewiczem, obecnie wiceprezydentem Polskiej Federacji, który użyczył Suwalskiej Izbie Rolniczej pomieszczeń na funkcjonowanie biura w pierwszych tygodniach. Następnie wojewoda znalazł nam małe lokum w Suwałkach, przy Agencji Nieruchomości Rolnych. Okrzepliśmy i nastała reforma administracyjna tworząca nowe województwa. Nie zrażaliśmy się tym i działaliśmy dalej, walcząc o interesy naszych członków.
Od którego momentu izby rolnicze stały się ważnymi podmiotami?
Ludzie mieli wielką nadzieję, że po zaciskaniu pasa, wprowadzonym przez Balcerowicza, powstanie organizacja, która zmieni ich byt i da szansę na rozwój rolnictwa. Właśnie wtedy wiele prężnych gospodarstw upadło, bo nie wytrzymały drastycznego oprocentowania. Uwierzyli w siebie, a musieli zamykać interesy. Liberalna polityka sprawiła, że w okresie żniw ceny w skupach były drastycznie niskie, co doprowadziło do eskalacji nastrojów rolników. Nie było dialogu z rządem. Jako jeden z wielu stanąłem więc na czele protestów, które zgromadziły w Warszawie około stu tysięcy osób. Udało się nam wspólnie złagodzić ten nurt liberalny. Osiągnęliśmy swoje cele, i ceny produktów wzrosły. Sobie i wielu rolnikom pomogłem w tym, by przetrwać kryzys.
Samo rolnictwo to ciągłe niepewności. Jaka jest rola KRIR w stabilizowaniu rynku rolnego?
KRIR reprezentuje wszystkie wojewódzkie izby rolnicze na forum centralnym. Zbieramy z poszczególnych izb postulaty i wnioski, a następnie przekazujemy je organom władzy centralnej. Opiniujemy akty prawne, które są podejmowane przez Parlament. Należy ze smutkiem stwierdzić, że nasza opinia nie jest dla rządu wiążąca. Były różne opcje polityczne na przestrzeni dwóch dekad działalności izb, różnie się z tymi osobami rozmawiało i były różne efekty. Kończyło się to niekiedy na wspomnianych protestach, bo stanowczo sprzeciwiałem się tezie, że wszystko, co było przez lata budowane, można sprowadzić do pojęcia nierentowności. Każda władza musi zdawać sobie sprawę z tego, że bezpieczeństwo żywnościowe kraju jest priorytetem.
Jaką przyszłość przed sobą ma KRIR?
Zabiegamy o kompetencje dla izb, by nie były to ciała opiniotwórcze i aby otrzymały zadania. Należy usiąść przy wspólnym stole w Ministerstwie Rolnictwa i omówić to, że możemy na odpowiednich warunkach wziąć współodpowiedzialność za politykę rolną w Polsce. Oczywiście wraz z zadaniami muszą iść środki finansowe dla izb. Po jednej stronie jest Ministerstwo Rolnictwa, tam są osoby przygotowane merytorycznie i teoretycznie. One jednak nigdy rolnictwa nie „dotykają”. Po drugiej stronie są izby rolnicze i organizacje, które z rolnictwa żyją. Należy połączyć teorię z praktyką. Stworzymy wspólnie produkt, który będzie dobry dla każdego rolnika. Wierzę w to głęboko.
Nabycie kompetencji przez izby rolnicze z pewnością podetnie skrzydła oponentom, którzy podważają sens istnienia samorządu rolniczego, wskazując chociażby na niską frekwencję wyborczą. Skąd ona wynika?
Wyborcą jest każdy płatnik podatku rolnego, ale nie każdy prowadzi gospodarstwo. Wyrzutem krytyków jest frekwencja. Udało nam się na tym etapie doprowadzić do redukcji osób uprawnionych do głosowania, które przestały być z biegiem lat związane z rolnictwem. Obecnie tych osób jest około 2 milionów, a bywało ich kilka. Dążymy do tego, by osoba uprawniona do głosowania posiadała co najmniej jeden hektar użytków rolnych. Osoby, które mają poniżej hektara, z pewnością nie utrzymują się tylko z rolnictwa. Przy współpracy z KRUS do każdego wysłano ulotkę z kalendarzem wyborczym, z apelem ministra rolnictwa i prezesa KRIR. Wykupiono cały cykl informacyjny w programach rolnych. Teraz frekwencja nie będzie już wynikała z niewiedzy, tylko z chęci lub niechęci wyborcy.
Jakie są, Pana zdaniem, największe sukcesy ubiegającej czteroletniej kadencji KRIR?
Udało się wypracować na poziomie europejskim, w ramach działalności w Copa-Cogeca wraz z innymi krajowymi organizacjami rolniczymi, stanowisko z żądaniem zapewnienia po 2020 roku budżetu dla rolnictwa nie mniejszego niż w aktualnej perspektywie unijnej. To nie było łatwe, bo inne interesy ma Grecja czy Polska. Udało się nam przeprowadzić co najmniej dwie sprawne akcje szacowania szkód klęskowych. Teraz na poziomie kraju są te same, równe kryteria dla wszystkich przy szacowaniu negatywnych skutków zjawisk atmosferycznych. Warto wiedzieć, że gdyby nie nasi członkowie, to 2 miliardy złotych prawdopodobnie nie trafiłyby na polską wieś jako rekompensaty za utracone korzyści. Uczestniczymy w szacowaniu szkód powodowanych przez zwierzynę prawnie chronioną i łowną. Jesteśmy w tej chwili organizacją, która opiniuje plany łowieckie, uczestniczymy w inwentaryzacji zwierzyny, zabiegamy o zmianę prawa w zakresie szacowania szkód łowieckich. Ucywilizowaliśmy sprawę obrotu polską ziemią. Tam, gdzie były zagrożenia, że może wejść duży kapitał z zewnątrz i kupić ziemię, by potem ją dzierżawić za duże pieniądze, organizowaliśmy spotkania z rolnikami zainteresowanymi bezpośrednim nabyciem. Rozwiązujemy sprawy pierwokupu. Wstrzymanie sprzedaży ziemi uważamy za dobre rozwiązanie, bo wielu rolników nie było przygotowanych na takie wydatki. Zainwestowali w obory i inwentarz. To są inwestycje idące w miliony złotych, często pożyczone. Nagle takiej osobie Skarb Państwa przysyła list, że albo nabywa grunt, który dzierżawi, albo to zostaje sprzedane innym osobom. To mogło wykończyć dzierżawców. Udało się nam powstrzymać tzw. ustawę odorową, która zamknęłaby możliwość inwestowania rolnikom. Włączyliśmy się w akcję składania wniosków obszarowych przez Internet. Reagujemy na różnego rodzaju nieprawidłowości. Świadczymy naszym członkom obsługę prawną. Organizujemy szkolenia i konkursy. Promujemy polską żywność. Pomagamy rolnikom w ich ciężkiej pracy. Rozumiemy ich potrzeby, bo sami jesteśmy rolnikami.
Nadal chce Pan kontynuować swoją pracę w KRIR?
Zdecydowałem, że będę kandydował do Powiatowej Izby Rolniczej w Olecku ze swojego okręgu wyborczego w gminie Wieliczki. Każdy, kto działa społecznie, czuje, że ma coś jeszcze do zrobienia. Mam nowe pomysły, nie wypaliłem się do końca (śmiech). Pragnę zachęcić do udziału w wyborach 28 lipca 2019 roku. Proszę, by wszyscy rolnicy w Polsce znaleźli czas na oddanie głosu. Wspólnie pokażmy siłę polskiego rolnictwa.
Na koniec zapytam, czy w tej wielopłaszczyznowej działalności znajduje Pan czas na odpoczynek?
Staram się przynajmniej raz w roku wyjechać na krótki urlop. Co jakiś czas mam wolną niedzielę. Czasem jednak czuję się jak uczestnik maratonu, łącząc pracę w gospodarstwie z działalnością społeczną. Trzeba też wspomnieć, że jestem dziadkiem: mam trzech wspaniałych wnuków. Spędzam z nimi każdy wolny czas.
Dziękuję za rozmowę.