Żyjemy w czasach zarazy
Wirus SARS-CoV-2 terroryzuje świat i – jakby tego było mało – zewsząd docierają do nas sprzeczne informacje dotyczące epidemii. Są zwolennicy teorii o spisku elit rządzących, które w celach tylko sobie wiadomych wmawiają nam pandemię, której nie ma. Ludzie dają wiarę pogłoskom o ucieczce wirusa z laboratorium, a nawet o jego celowym stworzeniu. Obwiniana jest technologia 5G, która ponoć osłabia odporność, czyniąc człowieka bezbronnym w walce z patogenem, itd. Możemy sobie wyobrazić przerażenie, jakiego doświadczali nasi przodkowie przed odkryciem mikroorganizmów. Wielkie podziękowania należą się L. Pasteurowi i R. Kochowi – ich zasługi dla świata nauki i ludzkości są nie do przecenienia.
tekst: Patrycja Victorini
Zanim jednak doszło do odkrycia mikrobiologii, choroby zakaźne zbierały śmiertelne żniwo. Zjawisko to próbowano tłumaczyć sobie na wiele sposobów. Najbardziej popularne tezy to: kara boska, złe ułożenie planet, morowe powietrze. W 1591 r. wykształcony w Bolonii lekarz i filozof Piotr Umiastowski w dziele „Nauka o morowym powietrzu na czwory księgi rozłożone” zamieścił katalog znaków zwiastujących epidemię dżumy. Wymieniał m.in. pojawienie się komety, ogromnej liczby żab i gwałtowne zmiany pogody, szybkie gnicie mięsa wystawionego na wiatr czy zdychanie psów pojonych poranną rosą. Epidemie wywoływały niepokoje społeczne. Częste były oskarżenia o świadome wywoływanie chorób. Ich ofiarami bywali m.in. Żydzi, grabarze, cyrulicy i znachorzy, których podejrzewano o chęć dorobienia się na fałszywych medykamentach lub organizacji pogrzebów.
Dzisiaj wiemy, co wywołuje epidemie, nazwaliśmy mikroorganizmy chorobotwórcze, wiemy, czym są, jak postępować, aby się przed nimi chronić. W razie zarażenia mamy dużą szansę na wyleczenie. Mimo współczesnej świadomości boimy się, i słusznie, bo mamy do czynienia z wyjątkowo podstępnym patogenem.
W świetle nauki SARS-CoV-2 to odzwierzęcy wirus, wywołujący chorobę COVID-19, przenoszący się podczas kontaktu bezpośredniego oraz w powietrzu (drogą kropelkową). Po wniknięciu do organizmu może nie wywoływać żadnych objawów lub spowodować trudne w leczeniu zapalenie płuc…
Epidemie wpływały na bieg historii, np. na podbicie obu Ameryk. To zasługa ospy prawdziwej (Variola vera), która była przyczyną ok. 15% zgonów populacji Europy i 90% populacji Indian. I właśnie na niej się skupimy, bo walka z tą zarazą doprowadziła do wynalezienia szczepień ochronnych. Jak doszło do tego, że mamy wiedzę na temat wroga, potrafimy się przed nim bronić, a ruchy antyszczepionkowe mogą działać? Jaka jest historia szczepienia?
Śmiało powiem, że wszystko zaczęło się od krowy, dojarzy i ich spostrzegawczości. Ale zacznę od początku – skupię się na znanych historii postaciach, do których należą: cesarz Chin Xangx; Beniamin Jesty (farmer z Yetninster); Edward Jenner (lekarz); wiejskie dziewczyny, co krowy doiły i ospy się nie bały; krowa o imieniu Flower, czyli kwiatek.
Historia szczepień na ospę prawdziwą ma swój początek w Chinach. Zabieg ten polega na podaniu zdrowemu pacjentowi odpowiednio przygotowanej wydzieliny, sporządzonej z pęcherzy ospowych lekko chorego człowieka. Prawdopodobnie najwcześniejsza wzmianka o tej metodzie pochodzi z publikacji autorstwa Wang Quana wydanej w 1549 r., poświęconej zagadnieniom dotyczącym ospy i odry. Późniejsze dzieła, z początku XVIII w., cytowały księgę Weng Zhongrena z 1579 r., która opisywała powszechną praktykę takich szczepień w prowincji Yunan. Autor zaznaczał, że staranni lekarze wykorzystywali właściwie przygotowaną szczepionkę, podczas gdy dążący do szybkiego zarobku, używali strupów ciężko chorych osób, co powodowało wysoką śmiertelność, rzędu 15 przypadków na 100 pacjentów. Cesarz Xangxi nakazał zaszczepienie swojej armii chroniącej granicy z Mongolią. Przez mongolską granicę wiedza o szczepieniu przeniknęła do Europy, głównie do Anglii, za sprawą dyplomatów przebywających w Imperium Osmańskim. Zabieg (wariolizacji) przeprowadzony metodą orientalną był ryzykowny, wymagał izolowania zaszczepionego, lekarze nieprawidłowo sporządzali szczepionkę. Dodatkowo opracowano specjalny sześciotygodniowy program przygotowujący do zabiegu wariolizacji, który obejmował upuszczanie krwi, codzienne lewatywy oraz dietę niskokaloryczną. Z tych względów metoda zyskała umiarkowaną popularność, a w 1735 r. zaszczepieniu poddało się 850 śmiałków.
Tymczasem epidemie ospy zbierały żniwo: śmierć, kalectwo, szpecące blizny… Nieszczęście to, jakimś cudownym zrządzeniem losu, omijało ludzi pracujących przy bydle. Lekarz Edward Jenner, odbywający praktyki zawodowe na angielskiej wsi, zainteresował się tym zjawiskiem. Zauważył, że dziewczyny dojące krowy bez strachu zajmowały się chorymi. Zapytane, dlaczego się nie boją ospy, udzielały jednoznacznej odpowiedzi: „chorowałyśmy na krowiankę i już nie zachorujemy na czarną”. Wiedza ta była powszechna, dziewczyny specjalnie zarażały się krowianką. Metody były różne, np. nakłuwanie pęcherzy z wymienia i następnie siebie, wkładanie do nosa strupów zerwanych z wymienia… I tak Edward Jenner 14 maja 1796 r., dokładnie poinstruowany przez swoją służącą (doiła krowy), zakaził ospą krowianką ośmioletniego Jamesa Phippsa. Gdy chłopiec przechorował krowiankę, zaszczepił go ponownie, tym razem materiałem zakaźnym ospy prawdziwej. Chłopiec nie zachorował. Przełomowe odkrycie Jennera wykazało, że aby uodpornić człowieka przeciw ospie, nie trzeba wszczepiać mu ospy prawdziwej. Metoda ta była powszechna na wsiach, gdzie hodowano bydło mleczne. W 1774 r., ponad dwadzieścia lat przed eksperymentem Jennera, farmer Beniamin Jesty zaszczepił igłą do szycia siebie i swoją rodzinę. Materiał do zabiegu pobrał od krowy sąsiada o imieniu Flower. Jednak to E. Jenner jest pionierem w tej dziedzinie – wykonał olbrzymią pracę, aby przekonać środowisko naukowe do szczepień.
Odkrycia odkryciami, a droga do pokonania wroga była wyboista i długa. Dzisiejsze ruchy antyszczepionkowe są niczym w porównaniu do tych osiemnastowiecznych, kiedy obawiano się zezwierzęcenia, nie wierzono w skuteczność metody, unikanie choroby miało być wyrazem sprzeciwu wobec woli boskiej.
John Simon, autorytet w dziedzinie zdrowia publicznego, tak pisał: „Brak wiary w dowiedzione prawdy dobrze charakteryzuje obecne czasy. Odrzucenie tego, co prawdziwe, i wiara w to, co niedorzeczne – w ten sposób głupota ludzka upomina się o swoje prawa. Ta sama niezdolność do wydawania właściwych osądów, która nie pozwala uznać prawdy, nie szczędzi pochwał fikcji”.
Podobnie jak nasi przodkowie walczymy obecnie z zarazą i musimy wierzyć, że starcie z COVID-19 wygramy. Daliśmy radę, pokonując takie zarazy, jak dżuma, cholera, ospa, błonica, wścieklizna i wiele innych. Wielkie podziękowania należą się E. Jennerowi za to, że z pokorą wysłuchał mądrości ludowych i swoją wiedzę przekazał następcom dla dobra ludzkości.
Pandemia zrodziła HF-y
Najgroźniejszym patogenem nękającym bydło domowe jest wirus pryszczycy. Pryszczyca dotyka bydło oraz inne zwierzęta posiadające racice. Wystąpienie jej w stadzie to istotna katastrofa. Podczas epidemii, która wybuchła w Wielkiej Brytanii w 2001 r., poddano ubojowi z konieczności około 4 mln zwierząt, z czego większość stanowiło bydło. Straty gospodarcze wyniosły 13,9 mld dolarów.
Żadnego hodowcy nie cieszy konieczność wybicia całego stada, gdzie oprócz wiadomej straty bezpowrotnie zostaje utracona myśl hodowlana.
Wystąpienie ogniska zakaźnego blokuje handel zwierzętami i ich produktami. Tak się stało w 1905 r., kiedy na skutek panującej w Europie epidemii pryszczycy wstrzymano import bydła ze Starego Kontynentu do Ameryki. Wysokie zapotrzebowanie na mleko oraz brak napływu krów zmusiło producentów w USA do podjęcia pracy hodowlanej. Cel był jasno wytyczony – dążono do uzyskania wysoko produkcyjnego bydła o jednym kierunku użytkowania. Paradoksalnie to właśnie zaraza zainicjowała wyhodowanie bydła holsztyńsko-fryzyjskiego.