Krowy najlepiej się odpłacają, gdy pozwalamy im żyć własnym rytmem
Spółdzielczość na ogół kojarzy się nam z branżą przetwórstwa mleka, jednak wśród wyspecjalizowanych hodowli bydła także zdarzają się takie formy działalności. Idealnym przykładem jest położony w Wielkopolsce Rolniczy Kombinat Spółdzielczy w Bądeczu, który odwiedziliśmy, aby porozmawiać o prowadzeniu dużego stada mlecznego. Naszym gospodarzem był pan Łukasz Lewicz, członek zarządu, główny hodowca w tym dynamicznie rozwijającym się gospodarstwie. Zaintrygował nas przede wszystkim dobrze prowadzony rozród, który w ostatnich latach zaowocował powiększeniem stada do ponad tysiąca sztuk.
tekst: Mateusz Uciński, zdjęcia: Danuta Radzio
Trzeba uczciwie przyznać, że osiągnięcia działającego od 1953 r. Rolniczego Kombinatu Spółdzielczego w Bądeczu od lat spotykają się z uznaniem branżowej konkurencji oraz urzędów i instytucji zajmujących się gospodarką rolną. Stanowi on solidną markę nowoczesnego rolnictwa oraz godny naśladowania wzór przywiązania do idei i tradycji rolnictwa spółdzielczego. Kombinat gospodaruje na ok. 2 tys. ha, zlokalizowanych na terenie gmin Wysoka, Krajenka, Złotów i Miasteczko Krajeńskie. Podstawą jego działalności są uprawy roślinne połączone z hodowlą bydła i produkcją mleka oraz chowem trzody chlewnej.
Za koordynację pracy i prowadzenie całkiem sporego stada krów rasy holsztyńsko-fryzyjskiej odpowiada pan Łukasz Lewicz, który zajmuje się tym od ponad trzech lat. Wcześniej zajmował się w Kombinacie trzodą chlewną. Teraz wspólnie z panią zootechnik Justyną Rząsińską dążą do zbudowania wydajnego i zbilansowanego stada. W dążeniu tym są bardzo konsekwentni, o czym świadczą osiągane wyniki – średnia wydajność w stadzie to 12,6 tys. kg mleka, co plasuje tę hodowlę na drugim miejscu w Wielkopolsce i na czwartym w skali kraju wśród obór powyżej tysiąca sztuk. Duży nacisk w RKS kładzie się na długowieczność krów, średnia długość laktacji zwiększyła się z 1,3 do 2,3, gdyż – jak twierdzi pan Lewicz – im stado jest starsze, tym mniej z nim problemów. Średnia długość utrzymywania w stadzie trwa trzy laktacje, co spowodowane jest tym, że stado cały czas jest „budowane”. Patrząc na jego strukturę, prawie 30% stanowią pierwiastki, a resztę wieloródki. Jako że dobrze zorganizowany rozród w prowadzeniu i udoskonaleniu tak dużego stada jest kluczowy, między innymi właśnie o nim postanowiliśmy porozmawiać z panem Łukaszem Lewiczem.
Mateusz Uciński: Panie Łukaszu, rzadko spotyka się tak duże gospodarstwa z tak dobrze prowadzonym i przemyślanym rozrodem w stadzie. Gdzie tkwi klucz do tego sukcesu, czy coś jeszcze zamierza Pan poprawić?
Łukasz Lewicz: Szczerze mówiąc, to zawsze jest coś do poprawienia, jak to w pracy w gospodarstwie. Myślę, że można by jeszcze popracować nad rozrodem w stadzie. Zwłaszcza przy takiej dużej liczbie zwierząt. Nie szukamy dziury w całym, ale czujemy presję, aby trzymać ten ponaddziesięcioprocentowy stan krów cielnych z danego miesiąca w stosunku do reszty stada, aby nam zapewniły comiesięczne wycielenia na tym samym poziomie. Jest to trudne. Wiadomo, że wszystko zależy od sezonowości, paszy czy od kilku innych czynników.
Wspomniał Pan o sezonowości. Jeżeli chodzi o rozkład wycieleń, to jest on równomierny w ciągu roku – czy staracie się tak kierować rozrodem, żeby było więcej narodzin w okresie jesienno-zimowym?
Patrząc na to fizjologicznie, to nawet pogoda pokazała, że ostatnie lata z wysokimi temperaturami raczej nie sprzyjają cieleniu, dlatego więcej mamy porodów wrześniowych, w stosunku do równomiernego rocznego wycielania jest ich więcej o jakieś 20–30%. I nie jesteśmy w tym odosobnieni. Upały i stres cieplny zdecydowanie zrobiły spore spustoszenie w wielu gospodarstwach. Bardzo duży nacisk kładziemy na krowy wycielone i krowy zasuszone. Zaczynaliśmy od krów, które były w 90% wycielane przez osoby postronne, a teraz sytuacja się odwróciła i ok. 96% sztuk rodzi samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Niestety cały czas pokutuje przekonanie, że krowa musi urodzić jak najszybciej i trzeba jej w tym pomóc. Nieprawda, przy porodzie każdy niepożądany dotyk czy ruch stresują zwierzę i mogą zaszkodzić. Dlatego stawiamy na naturalność. Poza tym, co było dość nowatorskie, stworzyliśmy grupy produkcyjne, w których krowy trafiające z sektora porodowego na sektor fresh przebywają w jednym kojcu (w ilości 80–90 sztuk), gdzie zostają razem przez ok. 260 dni. Daje to spokój i brak wahań behawioralnych, nie mówiąc już o organizacji logistyki. Bo przecież kilka grup dłużej się doi niż jedna większa. Nie ingerujemy, bo wiemy z doświadczenia, że krowy najlepiej nam się odpłacają, kiedy pozwalamy im żyć własnym rytmem. Kolejną ważną rzeczą, wręcz niezbędną w prowadzeniu tak dużego stada krów, jest umiejętne dobieranie sobie do pomocy osób z zewnątrz. Chodzi mi w tym przypadku o żywieniowców, do których należy, moim zdaniem, jeden z najlepszych – Piotr Chełminiak z firmy ETOS, oraz Maciej Piękniewski (Cargill) czy autorytety naukowe. Stale współpracujemy z prof. Nowakiem, z prof. Traczykowskim, a w przypadku jałówek i cielaków od kilku lat doradza nam, z rewelacyjnymi efektami, prof. Górka. Korzystamy także z testów cielności z mleka metodą PAG.
Jak się sprawdzają testy w tak dużym gospodarstwie, gdzie opieka weterynaryjna zapewniona jest na miejscu?
Jeżeli chodzi o testy cielności z mleka, to pierwszy raz spotkałem się z tym kilka lat temu we Francji, gdzie w jednej z obór był system zintegrowany z robotem udojowym, pozwalający na takie badania. Bardzo mnie to zaciekawiło i chciałem to przetestować w warunkach naszej hodowli. Udało mi się to, gdy w Polsce Federacja wprowadziła testy cielności z próbek mleka. Uważam, że bardzo dobre, i nie ukrywam, że dla mnie najważniejsze jest doprowadzenie dzięki nim do pełnego spokoju krów. Każda ingerencja lekarza jest dla nich stresująca, a na takiej dużej fermie jak nasza i przy takiej obsadzie zootechnicznej robi się z tego problem. Zaoszczędzamy mnóstwo czasu, pobierając próbki do badań podczas próbnego udoju, gdzie wiarygodnie robi to zootechnik oceny. Jest to bardzo praktyczne, bo podczas jednego badania na cielność sprawdzamy ok. 30% stada. Naturalnie, wszystko zależy od cyklu produkcyjnego czy rytmu wycieleń.
Testy PAG wykorzystywane są u Państwa najpierw w okolicach 30. dnia po inseminacji, następnie jest badanie weterynaryjne po ok. 60 dniach i kolejne badanie po zasuszeniu.
Wprowadzenie badania PAG pokrywa się z naszymi planami funkcjonowania hodowli, opartej w dużej mierze na behawioryzmie i wysokim poziomie dobrostanu, ograniczającym w dużej mierze konieczność separowania zwierząt. Do tego mamy bardzo dobre relacje z dwójką lekarzy weterynarii, którzy opiekują się naszym stadem i nie kwestionują w żaden sposób badań cielności z próbek mleka, zwłaszcza że ponad 90% wyników się potwierdza. Chciałbym tutaj zaznaczyć, że łatwo jest negować ten sposób badania cielności, kiedy ma się na farmie ustaloną częstotliwość wizyt weterynarza, któremu informacje z testów PAG zaburzają rytm tygodniowy pracy. Szczególnie że wielu z nich bazuje na programach synchronizacji rui. Dla mnie osobiście dodatkowym plusem tego badania jest jego wpływ na okres międzywycieleniowy, który w naszym gospodarstwie wynosi ok. 384 dni, ponieważ wysoka sprawdzalność tych badań pozwala w porę wykryć niecielne sztuki.
384 dni to świetny wynik!
Muszę przyznać, że ten okres nam się znacznie skrócił, z bodajże 406 dni, które mieliśmy jeszcze w zeszłym roku. Co faktycznie przy utrzymywaniu w stadzie cielności na poziomie 53–54% jest bardzo zadowalającym wynikiem.
W której rui kryjecie?
Jak jest odpowiednio przygotowana krowa, to nawet w pierwszej, która może się okazać najlepszą rują, wtedy krowy najlepiej „załapują”. Do tego nie są jeszcze w szczycie laktacji, która potrafi być u nas bardzo wysoka, więc szczerze mówiąc, staramy się czerpać i korzystać właśnie z tej pierwszej rui. Czas po wycieleniu, kiedy – jak wspomniałem wcześniej – krowa jest dobrze przygotowana, to 48.–.50. dzień. Do wykrywania rui służy nam system SCR, ale korzystamy także z uwagi naszych pracowników, którzy są na to wyczuleni. Muszę przyznać, że mamy dobrych specjalistów.
Jak dobieracie buhaje do kojarzeń? Czym się kierujecie?
Współpracujemy z trzema firmami nasiennymi, korzystamy także z federacyjnego programu DoKo. Jeżeli chodzi o dobory do kojarzeń, to zależy nam na wyrównaniu i ujednoliceniu stada. Zapewne potrwa to kilka lat, ale jesteśmy zdeterminowani, aby posiadać bardzo dobre zwierzęta. Jeżeli zaś chodzi o cechy, na które zwracamy uwagę, to na pewno będą to tłuszcz, długowieczność i dobre, silne nogi. Oprócz tego zwracamy uwagę na cechy pokrojowe, czyli wysokość i kaliber.
Pozostawmy rozród. Jak wygląda w Państwa stadzie sytuacja z mastitis?
Problem z mastitis został u nas opanowany, obecnie w stadzie ponad tysiąca sztuk mamy raptem trzy krowy w trakcie leczenia, a w ciągu miesiąca mleka odpadowego, będącego wynikiem zapalenia wymienia, mamy średnio 3–6 tys. litrów. Średnia liczba komórek somatycznych waha się w przedziale 200–220 tys., i nie chcemy schodzić poniżej tego poziomu, bo wtedy może pojawić się problem z zapaleniami wymion.
Skoro rozmawiamy o mastitis, co sądzi Pan o ograniczeniu stosowania antybiotyków, które jest planowane w najbliższym czasie? Wiadomo, że odczują to prowadzący gospodarstwa mleczne.
Podstawą do diagnozowania mastitis w naszym gospodarstwie są szybkie testy bakteryjne. W przypadku zakażenia bakterią coli usłuchaliśmy rad dr. Smulskiego i nie stosujemy antybiotyków, tylko dowymieniowe tuby, które są bezkarencyjne. Do tego stosujemy wlewy dożylne bądź dożwaczowe, aby wypłukać toksyny, i to jest wszystko. Jeżeli w grę wchodzi bakteria uberis, no to tutaj konieczne już będzie leczenie antybiotykowe. Niezależnie czy będziemy to robić sami, czy zleci nam to lekarz weterynarii po wprowadzeniu ograniczeń, to tutaj taki typ leczenia jest po prostu konieczny. Do tego duży nacisk kładziemy na działania profilaktyczne, takie jak dezynfekcja legowisk za pomocą wapna. Pokazaliśmy pracującym w naszej hodowli ludziom, jak to jest ważne i wskazaliśmy im pozytywny efekt takich działań.
Jakie plany macie Państwo na przyszłość?
Plany na przyszłość? Pierwsze miejsce w wydajności wśród obór powyżej tysiąca sztuk (śmiech). A tak serio, to spokojnie pracować. Mamy swój sposób zarządzania, który się sprawdza, mamy zdrowe i wydajne zwierzęta, dobrą załogę, nad którą razem z panią Justyną pracowaliśmy od lat. Wiemy, że w sytuacji pojawienia się problemu, możemy na nią liczyć. Chciałbym powiedzieć, że bardzo sprawdza się u nas idea spółdzielczości, czyli nie tylko współdzielenia się pracą, ale i bycia udziałowcem w tym, co się robi. Dzięki temu krowy te nie są obce, ale są częścią, powiedzmy, biznesu, życia i majątku. Wiadomo, że to jest trudne, różne są przypadki i koleje losu, ale obecnie to nam się udaje. Ważne jest, aby dać ludziom poczucie pewności i świadomość, że praca, którą wykonują, jest bardzo ważna, by nie rzec kluczowa, dla powodzenia całego przedsięwzięcia. Jestem bardzo dumny ze swojej załogi!