Dobrostan bydła
– szansa czy zagrożenie?
„Dobrostan krów”, czy szerzej „dobrostan bydła”, to wyrażenia, które są teraz odmieniane przez wszystkie przypadki. Wyszukiwarka Google wskazuje, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy materiały w języku polskim dotyczące tej tematyki pojawiły się w sieci blisko 200 tys. razy! Czy zainteresowanie opinii publicznej dobrostanem zwierząt gospodarskich będzie trwałym elementem świadomości społecznej? A jeżeli tak, to jakie będą konsekwencje dla rolników, którzy utrzymują bydło w celu produkcji mleka i wołowiny?
tekst: dr hab. Krzysztof Słoniewski
Marchewka i kij, czyli dobrostan widziany oczami hodowcy
Ci, którzy utrzymują bydło, interesują się tematem dobrostanu z czterech głównych powodów.
Najbardziej na czasie (co nie znaczy, że generalnie najważniejsza) jest kwestia programów pomocowych, w ramach których hodowca może otrzymać dofinasowanie mające zachęcać go do wprowadzenia bądź utrzymania praktyk, które władze publiczne uważają za sprzyjające dobrostanowi. Kwestia dopłat przewidzianych w ramach wspólnej polityki rolnej (WPR), w tym szczególnie w ekoschemacie – Dobrostan zwierząt, jest szeroko omawiana w innych artykułach HiChB. Nieco trywializując sprawę, można powiedzieć, że w tym przypadku dobrostan jest traktowany jako usługa, którą dostarcza rolnik i otrzymuje za nią bezpośrednie „wynagrodzenie”.
Drugim, niezmiernie ważnym aspektem tej tematyki są regulacje prawne, które mają (przynajmniej w założeniu) zapewnić minimalny wymagany poziom dobrostanu zwierząt gospodarskich. Aby to osiągnąć, władza polityczna uznaje za stosowne wymuszanie stosowania pewnych praktyk produkcyjnych lub zakazuje stosowania innych. W tym kontekście dobrostan oznacza zespół obligatoryjnych norm postępowania ze zwierzętami, narzucanych posiadaczowi tych zwierząt przepisami prawa.
Innym, w moim przekonaniu nadal niedocenianym aspektem dobrostanu, jest jego wpływ na wyniki produkcyjne. Dobrostan jest w tym przypadku synonimem warunków bytowych, jakie hodowca stwarza swoim zwierzętom. A przecież wyniki produkcyjne stada są kombinacją genetycznie uwarunkowanego potencjału produkcyjnego zwierząt i warunków środowiskowych. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że poprawa dobrostanu jest warunkiem optymalnego wykorzystania możliwości, jakie drzemią w zwierzętach.
Kolejnym aspektem pojęcia „dobrostan”, który ciągle jeszcze niedostatecznie przebija się do świadomości hodowców, jest jego wykorzystanie marketingowe. Rolnicy – producenci mleka i żywca wołowego, rzadko interesują się marketingiem tych produktów. No, chyba że zajmują się sprzedażą bezpośrednią. Ale już dla mleczarni i rzeźni, które kupują surowiec wytworzony przez rolników, kwestie marketingowe mają pierwszoplanowe znaczenie. Bo przetwórcy są zmuszeni konkurować z innymi przetwórcami albo oferując niższą cenę, albo zachwalając szczególne cechy swoich produktów. Taką szczególną cechą może być pochodzenie produktu od tzw. szczęśliwych zwierząt. W tym kontekście dobrostan jest argumentem marketingowym, który ma przyciągnąć konsumentów.
W którą stronę wieje wiatr?
Produkcja bydlęca jest trudną gałęzią rolnictwa z wielu względów. Jednym z nich jest rozciągnięcie w czasie. Rolnik – hodowca bydła, musi planować swoją działalność na wiele lat naprzód. A w tym celu powinien trafnie przewidywać to, co niesie przyszłość. Przewidywanie przyszłości zawsze jest trudne. Zwykle opiera się ono na tym, co już się dzieje i w jakim kierunku zmierzają czyny i słowa tych, którzy tę przyszłość kształtują. Ale takie przewidywanie jest obarczone sporym ryzykiem. Bo zawsze może się wydarzyć coś takiego, co wywraca (albo co najmniej znacznie modyfikuje) dotychczasowe trendy. Wystarczy spojrzeć na wpływ, jaki na sytuację w rolnictwie wywarła napaść Rosji na Ukrainę.
Po tych wstępnych zastrzeżeniach spróbujmy jednak ustalić, jakich rozwiązań w zakresie dobrostanu bydła można się spodziewać. Tym, co wydaje się nie podlegać dyskusji, jest dążenie do zapewnienia zwierzętom swobody ruchów. Kampania medialna „Zakończyć epokę klatek” (ang. End the cage age), koordynowana przez organizację Compassion in World Farming, doprowadziła już do uchwalenia przez Parlament Europejski deklaracji wzywającej do zakazu utrzymania zwierząt w klatkach. Deklaracja nie jest obowiązującym prawem. Ale została uchwalona miażdżącą większością głosów – 82% za, 5% przeciw, 13% wstrzymujących się. Ani Komisja Europejska, ani Rada Unii Europejskiej nie będą mogły jej zlekceważyć. W przypadku bydła pod utrzymanie w klatce „podpada” wyłącznie utrzymywanie cieląt w indywidualnych kojcach, ewentualnie krów w indywidualnych kojcach porodowych. Obie te praktyki są krótkotrwałe i dadzą się uzasadnić dobrem zwierząt. Można więc i należy ich bronić, ale wyniki tej obrony nie są pewne.
Zakaz chowu klatkowego nie zakończy sprawy. Fundacja Viva już zbiera podpisy pod petycją w sprawie zakazu utrzymania krów mlecznych w systemie uwięziowym. Nie wiem, kiedy ta kampania się skończy, ale jestem w miarę pewien, jakim wynikiem. Wprowadzenie zakazu utrzymywania bydła na uwięzi jest w perspektywie kilku lat bardzo prawdopodobne. Zdaję sobie sprawę, że istnieją istotne argumenty za utrzymywaniem bydła na uwięzi, zwłaszcza w małych stadach. Ale rozstrzygająca będzie tu opinia obywateli, którzy z bydłem nie mają wcale do czynienia, i którym będzie bardzo trudno wytłumaczyć, że jakakolwiek istota czuje się dobrze „przykuta łańcuchem do podłogi”. Ten trend został już dostrzeżony przez inne kraje, które zaczynają deklarować, kiedy odejdą całkowicie od utrzymywania bydła na uwięzi. Te kraje nie wyrywają się przed szereg ani nie kręcą stryczka na własną szyję. One usiłują poprawić swoją pozycję konkurencyjną wobec krajów takich jak Polska, gdzie większość krów jest (i jeszcze przez wiele lat będzie) utrzymywana na uwięzi.
Inny wyraźny kierunek to eliminacja praktyk hodowlanych, które powodują silny ból lub długotrwałe cierpienie. Obywatele i konsumenci po prostu nie chcą widzieć cierpiących zwierząt. Nawet gdy (jak w przypadku usuwania zalążków rogów u cieląt) ból jest krótkotrwały, a zabieg ma na celu zwiększenie bezpieczeństwa ludzi i samych zwierząt.
Sprzeciw, jaki budzi cierpienie zwierząt, jest też przyczyną, dla której zaostrzeniom na pewno ulegną regulacje dotyczące transportu zwierząt oraz ich uśmiercania. Tak zwana afera leżakowa lub niedawne doniesienia medialne dotyczące niewłaściwego traktowania bydła ubijanego w jednej z dużych rzeźni dobitnie wskazują, że opinia publiczna jest bardzo uwrażliwiona na tę kwestię.
Władze krajowe i unijne mają świadomość, że cele dotyczące poprawy dobrostanu zwierząt można uzyskać, stosując zarówno administracyjny nacisk w postaci regulacji prawnych, jak i ekonomiczne zachęty w postaci korzyści pieniężnych. Tymi zachętami mogą być programy pomocowe albo wzrost przychodów za sprzedane mleko i żywiec, gwarantowany hodowcom, którzy stosują pożądane metody utrzymania zwierząt i postępowania z nimi. Promowanie rozwiązań mających poprawić dobrostan zwierząt gospodarskich będzie się odbywało metodą kija i marchewki. Kwestia, jaka w tym torcie będzie proporcja kija, a jaka marchewki, jest przedmiotem intensywnej debaty. W interesie hodowców jest oczywiście, aby obostrzeń prawnych było możliwie mało, a zachęt materialnych możliwie dużo.
Egzorcyzmy nie pomogą
Pozwolę sobie wyrazić przekonanie, że zainteresowanie społeczne kwestiami dobrostanu zwierząt gospodarskich ma charakter trwały. Jeśli nie nastąpi jakiś kataklizm, który zredukuje potrzeby ludzi do poziomu tych najpierwotniejszych i najprostszych, konsumenci produktów zwierzęcych będą się interesowali warunkami, w jakich przebywają zwierzęta, od których pochodzą produkty przez nich spożywane. Co równie istotne, obywatele będą uważali za konieczne zapewnienie opieki zwierzętom hodowlanym, nawet jeśli nie mają z tymi zwierzętami na co dzień żadnego kontaktu. Żaden rozsądny hodowca nie może budować swojej przyszłości na założeniu, że problem dobrostanu sam zniknie. Skoro zamknięcie oczu i powtarzanie „obyś szczezł” nie rozwiąże problemu, to co można i należy zrobić?
Działania mające na celu dostosowanie produkcji zwierzęcej do oczekiwań obywateli i konsumentów można z grubsza podzielić na dwie grupy. Pierwszą są działania na poziomie gospodarstwa. Chodzi o te rzeczy, które rolnik – hodowca zwierząt, może zrobić sam, nie oglądając się na innych, działając w ramach obowiązującego prawa i korzystając z istniejących możliwości. Przede wszystkim warto podejmować działania mające na celu rzeczywistą poprawę dobrostanu zwierząt. Mniej kulawizn czy mniej zapaleń wymion oznacza wyższy dobrostan zwierząt, ale także niższe koszty produkcji i niższe brakowanie, a w rezultacie poprawę finansowych efektów działania stada.
Wprowadzając nowe technologie produkcji lub modernizując budynki inwentarskie, warto już dziś uwzględniać wymagania dobrostanowe, jakie (z dużym prawdopodobieństwem) staną się obligatoryjne w perspektywie kilku lub kilkunastu lat. W tym kontekście warto pomyśleć o „spuszczeniu bydła z łańcuchów”. Utrzymywanie uwięziowe bydła nie jest obecnie zakazane, ale jak wspomniano wcześniej, trend jest wyraźny. Co istotne, przy zapewnieniu niezbędnego wyposażenia oraz przemyślanej organizacji przestrzeni w budynkach i poza nimi bezuwięziowe utrzymanie krów i jałowic jest łatwiejsze i mniej pracochłonne niż uwięziowe. Nieco inaczej rzecz się ma z buhajami opasowymi, ale… Może warto ponownie przemyśleć kwestię opasania wolców? Są bardzo duże kraje, liczące się na światowych rynkach, w których produkcja wołowiny opiera się właśnie na wolcach.
Drugą grupę stanowią takie działania, których indywidualnie zrealizować się nie da. To jest pole do popisu dla organizacji rolniczych, w tym związków hodowców. Przede wszystkim przedstawiciele rolników – hodowców bydła, powinni brać udział w procesie tworzenia aktów prawnych regulujących kwestie dobrostanowe. Ważne jest, aby uczestniczyli w tym procesie od samego początku, już na etapie powstawania koncepcji ustawy lub rozporządzenia. Konsultacje gotowego projektu to często musztarda po obiedzie. Czas na te konsultacje jest zwykle ekstremalnie krótki (czasem ograniczony do kilku dni!), a urząd tworzący prawo niechętnie wprowadza do niego jakiekolwiek zmiany na tym etapie, gdy minister lub premier już czekają na podpisanie projektu, bo czas nagli. Organizacje rolników muszą zatem zająć się lobbingiem, rozumianym jako zorganizowane (i zgodne z prawem) wywieranie wpływu na władze publiczne.
Organizacje reprezentujące producentów mleka i mięsa powinny aktywnie wpływać na świadomość ludzi, którzy na co dzień nie mają praktycznie żadnego kontaktu z tym sektorem rolnictwa, ale są dla nas ważni. Bo jako konsumenci decydują o popycie na nasze produkty, a jako obywatele wpływają na regulacje prawne dotyczące sektora produkcji zwierzęcej. Nie wystarczą tu pojedyncze akcje internetowe ani okazjonalne protesty. Trzeba zaplanować i konsekwentnie prowadzić wieloletnie kampanie medialne, skierowane przede wszystkim do ludzi młodych, których decyzje konsumenckie i obywatelskie będą decydowały o losach produkcji bydlęcej w perspektywie kilkunastu lat. Dzisiaj wykonywane inseminacje zaowocują krowami, które maksymalną wydajność uzyskają za 5 lat. Obecnie budowana obora będzie się amortyzowała przez 20 lat. Trzeba zatem już dzisiaj działać z myślą o tym, jak w perspektywie lat kilku lub kilkunastu będą wyglądać rynek produktów mlecznych i regulacje dotyczące producentów surowca, z którego te produkty są wytwarzane.