Ekonomia to priorytet
Duże hodowle są domeną nie tylko ośrodków hodowli zarodowej czy wielkich kombinatów. Jak się okazuje, można utrzymywać naprawdę liczne stado również w ramach rodzinnego przedsiębiorstwa, o czym dobitnie świadczy przykład państwa Lisieckich z Wielkopolski.
tekst i zdjęcia: Mateusz Uciński
Gospodarstwo państwa Lisieckich należy do jednej z największych indywidualnych hodowli bydła mlecznego w Polsce. Budowane praktycznie od podstaw, teraz, po prawie ćwierćwieczu istnienia, może się poszczycić doskonałymi osiągnięciami, chociaż jego początki, sięgające pierwszych lat po przemianach ustrojowych w Polsce, do najłatwiejszych nie należały.
Od warzyw do bydła mlecznego
– Rodzice zaczynali od gospodarstwa warzywniczego i chociaż pochodzili z gospodarstw, gdzie utrzymywane było bydło mleczne, to z początku, prowadząc własne, nie wiązali z nim swojej przyszłości – opowiada Małgorzata Lisiecka, odpowiadająca za produkcję zwierzęcą w hodowli. – Szczerze powiedziawszy, krowy pojawiły się troszkę przez przypadek, ponieważ rodzice wydzierżawili w 1993 roku od Skarbu Państwa gospodarstwo w Zaborowicach, a jak to wtedy z dzierżawami bywało, dzierżawiło się wszystko, zatem i ziemię z zabudowaniami, i żywy inwentarz. W poprzednim gospodarstwie było między innymi 60–70 krów, i od tego zaczęła się hodowla bydła. Na początku zwierzęta były utrzymywane w trudnych warunkach w oborach uwięziowych. Z czasem rodzice wydzierżawili kolejne gospodarstwo w Gołaszynie, gdzie zdecydowanie w większym stopniu kultywowane były tradycje hodowlane, zwłaszcza że współpracowało ono ze szkołą rolniczą w Bojanowie i ośrodkami doradztwa rolniczego. Wkrótce trzeba było zadecydować, jaka działalność ma być priorytetową dla gospodarstwa. Ostatecznie postawiono na bydło mleczne, likwidując owczarnie i chlewnie. Trzeba zaznaczyć, że ta hodowla także stała pod znakiem zapytania, bo – jak to było w przypadku byłych PGR-ów – wiele rzeczy wymagało remontu i modernizacji. Na początku nowego stulecia podjęliśmy decyzję o poważnych inwestycjach w rozwój hodowli bydła. Rozpoczęliśmy od modernizacji istniejących budynków, tak aby polepszyć panujące w nich warunki, jednak po kilku latach doszliśmy do wniosku, że takie modernizacje to przysłowiowa studnia bez dna i cokolwiek by się zrobiło, to i tak nie osiągnie się takiego efektu, jak w przypadku nowego obiektu. Dlatego postanowiliśmy zbudować od podstaw nową farmę, właśnie tutaj, w Czechnowie. Budowa rozpoczęła się w 2004 roku, a zakończyła w 2008.
Jak przyznaje pani Małgorzata, nie było to łatwe przedsięwzięcie, zwłaszcza że postanowiono zbudować dopiero zyskujące na popularności w Polsce obory wolnostanowiskowe. Wiązało się to z podróżami, aby zobaczyć takie budynki, zarówno w kraju, jak i za jego granicami. Wielokrotnie zmieniano założenia projektu, aby jak najbardziej dostosować go do potrzeb hodowli. Hodowcy, mający doświadczenie z niezbyt komfortowymi warunkami zwierząt w oborach uwięziowych, w nowych obiektach postawili przede wszystkim na dobrostan.
– Mój ojciec, będąc osobą niepełnosprawną, zawsze zaznacza, że rozumie, jak ważne jest pozbycie się ograniczeń, także tych, które napotykają zwierzęta – podkreśla pani Lisiecka. – Dlatego tak duże starania czynimy w kierunku poprawy warunków bytowania naszych krów.
Trzeba przyznać: mimo że tym zabudowaniom niedługo „stuknie” dziesięć lat użytkowania, to warunki w nich panujące są rzeczywiście bardzo przyjazne dla zwierząt. Na nowej farmie pojawił się kompleks obór dla zwierząt mogący pomieścić ponad 500 sztuk bydła, a także halę udojową typu „karuzela” o 30 stanowiskach. Posadzka w obiektach jest betonowa i ryflowana, a przy stołach paszowych ułożone są maty gumowe, które mają na celu zachęcanie zwierząt do spędzania większej ilości czasu podczas przyjmowania paszy. Na farmie zastosowano kilka systemów legowiskowych, zwierzęta utrzymywane są na głębokiej ściółce, na materacach słomiano-wapiennych lub gumowych, podścielanych słomą. Budynki zaopatrzono w kotary zapewniające dobrą wentylację oraz w podgrzewane poidła. Obecnie na farmie przebywa ok. 1200 zwierząt, z czego 960 to sztuki dojne. Obsługuje je 15 pracowników.
Wszystko pod kontrolą
Hodowla państwa Lisieckich jest gospodarstwem typowo produkcyjnym, które z racji poczynionych w nim inwestycji musi spełniać konkretne ekonomiczne założenia i być zyskowne. A żeby tak było, kluczowe znaczenie ma zdrowie utrzymywanych na farmie zwierząt.
– Jeżeli chodzi o naszą hodowlę, to mamy trochę inne założenia niż gospodarstwa państwowe, które nastawione są bardziej na stricte hodowlane cechy pod kątem uczestnictwa w wystawach – informuje pani Małgorzata. – My pracujemy na własnym indeksie hodowlanym, w którym mamy następujące założenia: 43% to produkcja, 42% – zdrowie, 15% – pokrój. Właśnie w takim kierunku zamierzamy podążać.
Aby zapewnić zwierzętom własne pasze, gospodarstwo operuje uprawami zarówno na gruntach własnych, jak i dzierżawionych. Priorytetem jest kukurydza, ale uprawiana jest także lucerna i utrzymywane są połacie łąk na gruntach ornych. Niestety, jak zaznacza hodowczyni, rejon ten nie obfituje w deszcze i trudno jest utrzymywać na stałe użytki zielone. Co za tym idzie, produkcja pasz kontynuowana jest kosztem innych zasiewów, jak choćby buraków cukrowych, rzepaku i zboża.
Szczególne znaczenie na tak dużej farmie ma odpowiednie żywienie, doprecyzowane i wsparte pracą wozu paszowego. Na farmie w Czechnowie, gdzie gościmy z redakcyjną wizytą, zastosowano trzy grupy żywienia przy pomocy TMR-u, układane ze względu na wydajność: dawka dla najbardziej produkcyjnych zwierząt, przeliczana na ok. 42 l mleka; dla średnio wydajnych zwierząt, przeliczana na ok. 30 l mleka; i dawka dla najmniej wydajnych krów, tuż przed zasuszeniem, przeliczana na ok. 20 l mleka. Przekłada się to na wysokie wydajności. W 2017 roku przeciętna wydajność od krów z gospodarstwa wynosiła ok. 12 400 kg mleka przy podwójnym doju, i wszystko zapowiada, że w bieżącym roku utrzyma się na tym poziomie, chociaż – co podkreśla pani Lisiecka – w okresie letnim produkcja znacząco spadła, na co wpływ miała potężna fala upałów, po której krowy długo dochodziły do siebie.
– Staramy się podchodzić do naszej hodowli ekonomicznie – akcentuje hodowczyni. – Nie pędzimy naszych krów kosztem wszystkiego. Dawka pokarmowa musi się przekładać na mleko, które z kolei się spłaci. Bardzo zwracamy uwagę na koszt samej dawki. Przy tej produkcji, którą tutaj mamy, stosujemy naprawdę małą ilość dodatków i staramy się bazować na dobrej jakości kiszonkach objętościowych, które, nie ukrywajmy, są najtańszym składnikiem dawki i najwięcej można z nich uzyskać. Im więcej białka uda nam się z nich uzyskać, tym większy jest nasz zysk i nie musimy tego rekompensować, chociażby zakupem śruty sojowej.
Uzyskane w hodowli mleko oddawane jest do mleczarni Miller, a sam surowiec pozyskiwany jest od krów żywionych bez udziału pasz z dodatkami GMO. W zależności od miesiąca, do zakładu oddawane jest ok. 38 tysięcy l mleka dziennie.
W gospodarstwie państwa Lisieckich ogromny nacisk kładzie się również na rozród, który – jak mocno akcentuje pani Małgorzata – jeżeli nie jest odpowiednio prowadzony, mocno podnosi koszty produkcji. Stosowana jest sztuczna inseminacja, a sama hodowla jest jedną z pierwszych, na których zastosowano pełną synchronizację hormonalną, czyli wszystkie pierwsze krycia są sterowane hormonalnie. Nasienie seksowane używane jest tylko wobec jałówek, z racji tego, że na farmie brakuje miejsca dla nowych zwierząt i rocznie z hodowli sprzedawanych jest ponad 200 jałówek i pierwiastek, które trafiają do dalszego odchowu w innych gospodarstwach. W hodowli bazuje się na amerykańskim wskaźniku Pregnancy Rate, wg którego rok zamykany jest na poziomie 27–28%, co – zdaniem pani Lisieckiej – jest niezłym wynikiem. Okres międzywycieleniowy trwa 367 dni. W doborze cech pokrojowych hodowla posiłkuje się programami hodowlanymi firm dostarczających nasienie, dzięki którym może doprecyzować wybór buhajów. Największy nacisk położony jest na cechy produkcyjne i funkcyjne, czyli wymię i nogi, ale także zdrowotne, takie jak długowieczność i ilość komórek somatycznych. W najbliższym czasie planowane jest zwiększenie brakowania w stadzie. W ostatnich latach utrzymywało się ono na poziomie 21%.
– Zeszły rok zamknęliśmy na poziomie 27%, chociaż założenie było na poziomie 30%, i właśnie do tego progu (30%) będziemy dążyć w przyszłości – zapewnia pani Małgorzata. – Zapewni nam to dopływ „świeżej krwi”, tak niezbędny w prowadzeniu zdrowego stada.
Nie stać w miejscu
Chociaż pani Małgorzata Lisiecka niejednokrotnie odżegnuje się od twierdzenia, że to ona stoi za sukcesem rodzinnej hodowli i podkreśla, że za tak dobrymi rezultatami stoi cały zespół i jego praca, to jednak trzeba przyznać, że to jej pasja, energia i ogromna wiedza są siłą napędową gospodarstwa. Jak sama o sobie mówi – bardzo lubi swoją pracę i wyzwania, przed którymi niejednokrotnie staje. Zwłaszcza że musi koordynować działania w kilku lokalizacjach, co – jak podkreśla – bez zgranego zespołu nie byłoby możliwe.
– Nasza hodowla należy do grupy gospodarstw posiadających jednego właściciela, które muszą ze sobą współpracować i być dobrze zarządzane – akcentuje pani Małgorzata. – I jak w każdym przedsiębiorstwie, priorytetowe znaczenie ma ekonomia, żeby przynosiło one dochody. Dużym wyzwaniem jest optymalizacja kosztów – poprzez organizację pracy, precyzyjne żywienie i przemyślany rozród, co z kolei przekłada się na zyski. W naszej pracy pomaga nam ocena wartości użytkowej bydła, bez której nie wyobrażamy sobie prowadzenia hodowli. Staramy się korzystać z doświadczeń nie tylko polskich, ale też zagranicznych, takich jak oprogramowanie Dairy Comp służące do zarządzania stadem.
Małgorzata Lisiecka wyznaje zasadę, że aby podejmować decyzje w gospodarstwie, nie można stać w miejscu, lecz należy stale się rozwijać i zgłębiać swoją wiedzę, co też sama czyni, uczestnicząc w szkoleniach, z których – jak podkreśla – można przywieźć i dobre pomysły, i rozwiązania przydatne we własnej hodowli. Wychodząc z założenia, że aby coś poprawić w stadzie na poziomie hodowlanym, trzeba widzieć, co poprawiać, pani Lisiecka odbyła kilka kursów sędziowania. Zaczęło się od praktyk w USA i w Niemczech, które odbyła po studiach. Trafiła na farmy, gdzie ogromny nacisk kładziomo właśnie na cechy hodowlane krów. Doświadczenie to pokazało, jak wiele można osiągnąć świadomą hodowlą bydła. Dlatego pani Małgorzata stara się uczestniczyć w warsztatach sędziowskich organizowanych przez Federację, ponieważ – jak sama mówi – nawet w typowo produkcyjnym gospodarstwie to, jak wyglądają krowy, jest bardzo istotne, i nie tylko ich kondycja mleczna ma znaczenie. Podobne zdanie ma na temat dobrostanu zwierząt, który ma niebagatelny wpływ na utrzymywane stado. Aby go zapewnić w jak największym stopniu swoim podopiecznym, hodowczyni odbyła w Holandii szkolenie z zakresu „Sygnałów krów”, które bardzo zmieniło jej podejście do hodowli i potrzeb zwierząt.
W przyszłości hodowla państwa Lisieckich będzie się starała utrzymać produkcję na zadowalającym i stabilnym poziomie, kontynuowane będą działania nad dalszą optymalizacją kosztów prowadzenia gospodarstwa. Planowane są także zmiany w organizacji pracy, jej ulepszeniu, co z kolei zaowocuje dużymi uproszczeniami, a zatem większą sprawnością działania. Patrząc na tę hodowlę, pasję hodowczyni i profesjonalizm, z jakim podchodzi do swoich obowiązków, nie wątpimy, że wszystko uda się znakomicie. Życzymy sobie więcej tak sprawnie zarządzanych hodowli w naszym kraju. Brawo!