Globalna wioska

Coraz trudniej jest nam się pogodzić z myślą, że w świecie globalnym maleją nasze możliwości oddziaływania na otaczającą rzeczywistość. Decyzje i wybory podjęte w jednej części świata wpływają istotnie na mieszkańców innych kontynentów, nawet tych daleko położonych. Te zależności dobrze widać w gospodarce i biznesie. Zwłaszcza w sektorze energetycznym i paliwowym. Ale spójrzmy na konkrety.

tekst: Dr Michał Klimaszewski

Spadek cen ropy i kosztów energii

Nie tak dawno na łamach „Hodowli i Chowu Bydła” pisaliśmy o zmianach w amerykańskiej polityce energetycznej. Hasło drill, baby, drill było jednoznaczną deklaracją rozpoczęcia eksploatacji własnych złóż. Pierwszym efektem był postępujący spadek cen ropy. Jeszcze w styczniu 2025 r. baryłka ropy kosztowała 82 USD, w marcu – 68, a w maju już tylko 61 USD. W tym samym czasie cena rosyjskiej ropy spadła z 77 do 50 USD. Ta druga wiadomość jest o tyle istotna, że budżet Federacji Rosyjskiej w mniejszym stopniu może wykorzystywać zyski ze sprzedaży ropy (w rekordowym 2013 r. za baryłkę rosyjskiej ropy płacono 117 USD). Dodatkowo niższy dyferencjał cen obniża opłacalność importu towarów petrochemicznych z krajów, które nie oglądając się na sankcję nałożone na Rosję, zalewały Europę tanimi produktami wytworzonymi przy korzystaniu z taniej rosyjskiej ropy. Natomiast z punktu widzenia amerykańskiego biznesu niska cena ropy przekłada się na istotnie niższe koszty produkcji w sektorach, gdzie jej cena decyduje o ekonomicznej opłacalności produktu. Według portalu GlobalPetrolPrices w przeliczeniu na polskie złote na dzień 5 maja Amerykanie płacili około 3,5 zł za litr benzyny, a ich firmy – około 0,6 zł za kilowatogodzinę energii. Na pierwszy rzut oka widać, że w Polsce te same produkty są co najmniej o 50% droższe, a w Niemczech – nawet o 100%. To stawia pod wielkim znakiem zapytania konkurencyjność biznesu i sens prowadzonej ekspansywnie transformacji energetycznej. Przejdźmy do przykładów.

Zawodzące OZE

Niedawno Hiszpania i Portugalia zmagały się z blackoutem. Na kilkanaście godzin mieszkańcy zostali pozbawieni prądu. Nie działało metro, zatrzymał się transport lotniczy i kolejowy, zamykano sklepy. Zabrakło prądu w szpitalach, sądach, urzędach administracji. Ludzie utknęli w windach, nie działała telefonia komórkowa. Poproszony przez „HiCHB” o wyjaśnienie prawdopodobnych przyczyn awarii prof. Arkadiusz Szymanek z Politechniki Częstochowskiej wskazał na dużą wrażliwość systemów energetycznych opartych szczególnie o źródła fotowoltaiczne, których podstawową cechą fizykalną jest brak inercji. Oznacza to, że w sytuacji zmiennych warunków pogodowych turbiny napędzane konwencjonalnie (węgiel, atom) nie są w stanie nadać właściwych parametrów energii nieregularnie dopływającej z OZE, a to powoduje automatyczne wyłączenie systemu zasilania. Co gorsza, skokowy napływ prądu do systemu tylko pogarsza sytuację i powoduje kolejne wyłączenia. Polsce, dzięki dużym blokom węglowym, taki blackout na razie nie grozi. Ostatnią deską ratunku pozostaje jedyna w Polsce elektrownia podziemna w Międzybrodziu. Porąbka-Żar, jako elektrownia szczytowo-pompowa, poprzez zgromadzoną w zbiorniku górnym wodę jest w stanie w ciągu 180 sekund uruchomić turobozespół i zapewnić pracę generatorów wytwarzających prąd przez cztery godziny. Powstaje jednak pytanie: co będzie, gdy pęd na dekarbonizację pozbawi nas zasobów węglowych?

Wiatraki w odwrocie?

Wiatraki na morzu, mające być generatorem zielonej transformacji, również nie mają najlepszej passy. O ile zamknięcie przez Niemców, z przyczyn ekonomicznych, pierwszej elektrowni wiatrowej na morzu na 10 lat przed zakładanym terminem końca jej eksploatacji można tłumaczyć istotnym postępem technologicznym, o tyle decyzja duńskiej firmy Ørsted, będącej największym na świecie deweloperem elektrowni wiatrowych, o zaprzestaniu realizacji czwartego etapu projektu Hornsea budzi uzasadnione obawy o przyszłość tego rodzaju przedsięwzięć. Według pierwotnych założeń Duńczyków farma u wybrzeży Wielkiej Brytanii miała liczyć 180 turbin. Rezygnacja z projektu wygenerowała dla firmy stratę przekraczającą 800 milionów dolarów. Dodajmy do tego informację, że w Norwegii, z uwagi na niższe ceny energii konwencjonalnej, czasowo zamknięto lądową farmę wiatrową. Wiem, popłyną głosy, że to kwestia starych technologii, a nowe rozwiązania będą bardziej wydajne. Jeżeli jednak popatrzymy, że żywotność wiatraka to 25 lat, to dzisiejsze technologie staną przed tym samym dylematem.

Co dalej z transformacją energetyczną?

Czy te przypadki są zwiastunami zmiany w podejściu do zielonego ładu? Myślę, że za wcześnie na wyciąganie wniosków. Jednak Parlament Europejski wykonał pierwszy krok wstecz i zatwierdził propozycję Komisji Europejskiej, która zdecydowała się na złagodzenie norm emisji CO₂ dla sektora motoryzacyjnego. Rozwiązanie ma charakter pośredni, ponieważ do obliczania uśrednionej emisji spalin włącza lata 2025–2027. Dzięki temu producenci samochodów spalinowych unikną kar finansowych rzędu 16 mld euro rocznie, a pisząc dokładniej, nie doliczą potencjalnym nabywcom tej kary do ceny sprzedawanych aut. Chociaż i tu sprawa robi się niewesoła, ponieważ import chińskich aut destabilizuje rynek europejski. Na portalach internetowych łatwo znajdziemy propozycje chińskich SUV-ów, łudząco podobnych wystrojem, wyposażeniem i parametrami technicznymi do aut europejskich – a to wszystko w cenie często o połowę niższej. Oznacza to, że jeżeli europejski konsument, zwiedziony ceną, wybierze chińczyka, a ten go nie zawiedzie, to filary ekonomiczne kilku ważnych państw w Europie runą w gruzach. W Polsce w pierwszym kwartale 2025 r. wyprodukowaliśmy tylko 24 000 nowych aut, co oznacza spadek produkcji rok do roku o 70%.

Wnioski dla rolnictwa

I tu dochodzimy do sedna problemu. Gdzieś w Ameryce pięć wahających się stanów (tzw. swing states) zadecydowało, większością 1–2%, o wyborze 47. prezydenta. Jego wizja gospodarcza świata jest drastycznie odmienna od tego, co miało być filarem transformacji gospodarczej UE. Założenia, wokół których kreślono scenariusze rozwoju Wspólnoty, zdezaktualizowały się. Flagowe projekty zmian są porzucane. Poruszam ten temat, bo w całej dyskusji sektor rolniczy jest tym, który jako pierwszy pozostaje na celowniku aktywistów klimatycznych. Regulacje w tym zakresie są odkładane na rok 2030. Na razie Minister Rolnictwa twardo przeciwstawia się objęciu sektora regulacjami dotyczącymi handlu emisjami. A być może trzeba iść krok dalej i jest to dobry czas, żeby przygotować ofensywę i uwolnić sektor rolniczy od założeń zielonego ładu. Żeby twardo powiedzieć, że metan wytwarzany przez krowy nie zabija planety, a jedzenie mięsa nie jest przejawem luksusu i snobizmu. Bo może się okazać, że w globalnej wiosce inni będą czerpali profity z produkcji mięsa i mleka.  

Reklama