Hodowcy mówią o rozwoju, marzeniach i udziale w programie hodowlanym
Jesteśmy w Smogorzewie, w gminie Piaski, niedaleko Gostynia w Wielkopolsce, gdzie rodzinne gospodarstwo rolne, po tragicznej śmierci męża Henryka, prowadzi pani Bożena Janowska wspólnie z dziećmi. Gospodarstwo specjalizuje się w hodowli krów mlecznych rasy PHF. O jego organizacji, stadzie, nadziejach na rozwój i planach hodowlanych rozmawiam z najstarszym synem pani Bożeny – Marcinem Janowskim.
tekst i zdjęcia: Anna Siekierska
Marcin Janowski: Uprawiamy 100 ha, 40 ha to grunty dzierżawione. Krów jest w stadzie ok. 90. Zwiększyliśmy stan, obora była budowana na 45 sztuk, miało tam być wszystko od A–Z. Dziś w oborze już nie ma żadnych innych zwierząt, tylko krowy dojne, ale hala udojowa pozostała ta sama i jest dziś wąskim gardłem, bo doimy 2,5 godz. rano i wieczorem, sami z mamą i siostrami Agnieszką i Asią. Muszę się sprężać, by nie zabrakło mi czasu na pole i sprawy hodowlane, a mamie na prace domowe. Udało się nam zaadoptować dwa okólniki przy oborze, częściowo są wybetonowane, aby wszystkie krowy mogły wychodzić na zewnątrz. Taki stan krów mamy od tego roku, więc dopiero ta zima pokaże, czy wszystko dobrze pójdzie. Nie ukrywam, że chodzi mi po głowie rozbudowa obory. Stawia się teraz takie hale łukowe przy budynkach, typu namiot z plandeki, wysokie na 6 m. czytałem o tym w naszym czasopiśmie, było o hali dla krów suchych w Mścicach. To jest taki system, który umożliwia krowom wykorzystywanie dodatkowej powierzchni, bo po najedzeniu się wychodzą sobie do tej hali dostawionej do obory. Już niedługo ją zamontujemy, bo nie trzeba zezwoleń budowlanych. Jest to posadowione na gruncie, ale nie jest trwale z nim związane, więc nie ma tej biurokracji, jak np. przy budowie wiaty. Dużo czytam i interesuję się tym. Myślę, że rolnicy będą poszukiwać takich możliwości na rozbudowę swoich gospodarstw, a zdobyć pozwolenia będzie coraz trudniej, zwłaszcza że wieś ma tak zwartą zabudowę, jak Smogorzewo. Prawdę mówiąc, marzy mi się wybudowanie całkiem nowej obory, i to byłoby możliwe tutaj, gdzie się obecnie znajdujemy. Wtedy nie przeszkadzałoby to sąsiadom, nikt by nie narzekał, że mu pod nosem postawiłem wielki budynek inwentarski. A obecna obora zostałaby zaadoptowana dla jałówek.
Jaki typ obory i system doju zastosowałbyś w nowej oborze?
Skłaniam się w kierunku robotów, bo ogranicza nas możliwość zatrudnienia osób z zewnątrz. Raz, że nie jest łatwo o dobrego pracownika do doju, a dwa – każdy ma już duże wymagania i np. praca w soboty i niedziele stanowi problem, a krowy trzeba doić dwa razy dziennie siedem razy w tygodniu. Kiedyś byłem we Francji, odwiedziliśmy tam oborę, gdzie nam powiedziano, że w niedzielę wieczorem krowy nie są dojone. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, w poniedziałek rano chyba strach byłoby iść do obory. Ale nie dowiedzieliśmy się, jaka w tej oborze była wydajność i czy mieli problem z mastitis. Słyszałem od kolegi, który był na wycieczce, też we Francji, że tam sąsiedzi się dogadywali w kwestii wspólnego używania maszyn, planując urlopy i wyjazdy, robili grafik i pomagali sobie w dojeniu. U nas współpraca między sąsiadami w takich kwestiach nie jest jeszcze rozwinięta. Zresztą obserwuję sytuację, że coraz więcej rolników pozbywa się krów. W ciągu ostatnich trzech lat zlikwidowano w naszej wsi pięć małych obór, rolnicy przechodzili na emeryturę i nie mieli następców. Problem następców jest kolejnym wielkim problemem. Ja jestem w dobrej sytuacji, bo rodzina mi się rozwija, jest już Antoś, i może, jak podrośnie, będzie się interesować hodowlą tak jak ja, może będzie też jeździć na wystawy, jak ja jeździłem. Będę wtedy zakasywać rękawy i mu pomagać.
Poruszyłeś ciekawy temat – wystawy. Dlaczego przestałeś jeździć?
Były dwa powody, choć jeden z nich już się zdezaktualizował. Chodzi o wolność od IBR i BVD. Mieliśmy taką sytuację, że nie stać by nas było na sprzedaż najlepszej jałówki, z którą pojechałbym na wystawę, aby sobie czegoś nie przywlec do obory. Ten problem się rozwiązał, bo Federacja wprowadziła monitoring i wiadomo, że można bezpiecznie jechać na wystawy, choć oczywiście zawsze coś się może przydarzyć. Ale większą przeszkodą stał się brak czasu. Powiększaliśmy intensywnie oborę, najpierw 50, potem 60 krów, w końcu 80 i teraz jest już ponad 90 sztuk. Już naprawdę jest co robić, biorąc pod uwagę, że jesteśmy typowym gospodarstwem rodzinnym. Mój brat Józek zajmuje się bardziej maszynami, bo jest świetnym mechanikiem, ja krowami i sprawami hodowlanymi, a pola obrabiamy wspólnie. Sześć lat temu kupiliśmy od agencji ten obiekt, gdzie stoi zabytkowa gorzelnia. Wszystko było bardzo zaniedbane, musieliśmy włożyć mnóstwo pracy i środków, aby to doprowadzić do stanu używalności. Potrzebne było nam też mieszkanie, bo założyłem rodzinę i na świat przyszedł syn. Trzeba było zmienić priorytety, więc zająłem się gospodarstwem, a dodatkowe sprawy na razie odłożyłem, chociaż nadal mnie to interesuje: sędziowanie na wystawach i wystawianie zwierząt. Zdobyłem w Federacji uprawnienia do sędziowania, z czego jestem dumny. Teraz powoli wychodzimy na prostą. Dzięki zakupowi starej gorzelni z – jak to się u nas mówi – podwórzem i przylegającym do niego parkiem, zyskałem nowe miejsce do odchowu jałówek, które przy domu i oborze już się „dusiły”.
Czy powiększenie stada odbyło się własnym remontem czy zakupem jałówek, a może zastosowaniem nasienia seksowanego?
Wyłącznie własnym materiałem hodowlanym. Nasienie seksowane stosowałem już od dawna, praktycznie od momentu, gdy w Polsce stało się dostępne. Najpierw z firmy Cogent. Wprawdzie na początku było drogie, ale pamiętam, jak mój tato mówił: „synu, to, co jest dobre, nie może być tanie, więc dobre nasienie musi kosztować więcej”. Dzisiaj wydaję na nasienie seksowane dość dużo, ale ja to traktuję jako inwestycję w hodowlę. Przyznać muszę, że przez pierwsze 10 lat po śmierci taty, a tato nie żyje już 17 lat, jakoś mi te sprawy hodowlane trochę uciekły. Były i kwestie finansowe, i miałem problemy z rozrodem, krowy się słabo zacielały, jałówek na remont mi stale brakowało. Więc musiałem iść na kompromis, nie kupowałem drogiego nasienia, bo jak trzeba było krowę pokryć i cztery razy, to mi zależało na tym, żeby ją w ogóle zacielić. Ale od sześciu, siedmiu lat jest duża poprawa. Miałem szczęście, że trafiłem na bardzo fachowego młodego lekarza weterynarii, który mi bardzo pomógł. Rozumiemy się, a jemu się chce pracować i zależy mu na wynikach. Teraz mogę sobie pozwolić nawet na krycie wybranych krów nasieniem seksowanym, większość jałówek kryjemy praktycznie pierwsze dwa razy „seksem”. Udało się nam w ostatnim roku sprzedać 30 sztuk do dalszej hodowli: 19 pierwiastek i 11 jałówek cielnych. Selekcję prowadziłem dosyć ostro, zwłaszcza krowy z podwyższonymi komórkami somatycznymi nie miały racji bytu, zaraz po pierwszej laktacji je sprzedawałem, nie chciałem rozmnażać u siebie takiego materiału.
A czy zauważyłeś jakiś związek rodzinowy w tej kwestii?
Tak, jestem zdania, że jak babka miała podwyższone komórki notorycznie, to u matki też to występowało, córki też wykazywały ten problem. Nie chodzi o jednorazowe zapalenie wymienia, tylko uporczywie nawracające. Przyznam się, że w czasie gdy notowałem gorsze wyniki z rozrodem, kryłem też montbeliardami, szwedzkimi czerwonymi i buhajami innych ras mlecznych. Zauważyłem jednak, że ludzie niechętnie kupują takie sztuki, gdy widzą w rodowodzie dolewy innych ras, więc musiałem takie jałówki zostawiać u siebie. Jeszcze kilka takich krów, niestuprocentowych HF-ów, w stadzie pokutuje. Uświadomiłem sobie, że to nie jest materiał do obrotu. Rzadko już teraz, od przynajmniej czterech lat, używam innych buhajów niż HF-y. Ale mam sentyment do moich dobrych krów. Tym daję szansę nawet pięć, sześć razy, bo wiem, że warto o taką krowę powalczyć. Wtedy kryję nawet buhajem mięsnym, żeby tylko uratować krowę.
Czy korzystasz z jakiejś pomocy, jeśli chodzi o indywidualny dobór buhajów do krycia?
Przeglądam katalogi i sam sobie dobieram buhaje. Znam swoje krowy i wydaje mi się, że to robię w miarę dobrze. Mam zaufanie do dwóch firm, z czego jedną jest WCHiRZ. Zdaję sobie sprawę, że wkrótce będę musiał zdać się na komputer i program do doboru, choćby ze względu na unikanie inbredu. Dziś, jak przeglądam katalog i widzę, że pojawił się nowy syn, np. Supershota, a ja już mam jego córki, to nie kupuję tego buhaja, tylko wybieram innego.
W jakim stopniu korzystasz z młodych genomowych buhajów?
W bardzo dużym stopniu, dlatego mam świadomość, że muszę po skończeniu prac polowych poświęcić więcej czasu na dobór. Bo genetyka bardzo przyspieszyła i synów dobrych buhajów jest coraz więcej, więc znajomość rodowodów jest konieczna. Staram się być na bieżąco z katalogami, ale zwierząt w oborze mi przybywa i kiedyś mi się pamięć wyczerpie. Jak na razie mam swój notes, w którym notuję wszystko, nawet rodowody. Ale wiem, że muszę się wreszcie oswoić z nowymi technologiami. Jak będzie nowa obora i roboty, to i smartfon będzie musiał być w użytku.
Przyznam, że w Federacji obserwujemy powolną zmianę generacji hodowców i liczymy na młode „pokolenie używające palców”, bo nowe narzędzia, które opracowujemy dla hodowców, pomocne w zarządzaniu stadem, i nie tylko, są właśnie skierowane dla tych, którzy nie obawiają się nowoczesności. Wierzę szczerze, że zrealizujesz swoje marzenie o nowej oborze. Czy mógłbyś w kilku słowach określić, co zamierzasz osiągnąć pod względem hodowlanym w przyszłości?
Krowy powinny być zdrowe, bo to jest najważniejsze. Produkujące cztery do sześciu laktacji, nawet siedmiu. Już mamy krowy żyjące po 10 lat, niemające większych kłopotów ani z wymionami, ani problemów metabolicznych, ani z nogami. W naszej oborze rusztowej od zawsze zwracaliśmy uwagę na dobór pod względem dobrych nóg i racic, wyeliminowaliśmy krowy z szablastymi kończynami czy z jakimiś innymi wadami nóg. Nauczyliśmy się też produkować dobre pasze objętościowe, jakieś przemieszczenie trawieńca zdarza się raz na trzy lata. Oczywiście pokrój też biorę pod uwagę, bo mając piękną krowę, można by pojechać na wystawę i może nawet coś wygrać. Ale to nie jest najważniejsze. Moim założeniem jest mieć krowy żyjące w oborze minimum pięć laktacji i żeby od każdej otrzymać 50 tys. kg mleka w życiowej produkcji. Tak określam swój cel hodowlany. Dla rodzinnego gospodarstwa to jest najlepsze, moim zdaniem, z punktu widzenia ekonomicznego, bo wtedy, mając brakowanie na poziomie 20%, mógłbym nadal sprzedawać jałówki hodowlane, co najmniej 25 sztuk rocznie. A to już duży finansowy zastrzyk dla gospodarstwa.
A jak analizujesz raport RW-1, jakie teraz masz tu wyniki?
Przeciętna krowa wybrakowana ubywa ze stada po 3,6 laktacji, z udojem ok. 36 tys. kg mleka. Tak więc mam jeszcze nad czym pracować. Ale mam coraz więcej długowiecznych krów. Dwie krowy zbliżają się do 100 tys. produkcji życiowej. Zagorka już zrobiła 100 tys. To jest fenomenalna rodzina. Pamiętam, że od dziecka Zagorki były w oborze, piękne pokrojowo, wyróżniające się w stadzie. Ta rodzina miała tylko jeden mankament – krowy się trudno zacielały. Już był moment, że nam prawie zanikła ta rodzina, ale udało mi się ją uratować. Inne dwie rodziny tak długowieczne to rodzina krów Sabina i Adela. Też są w oborze odkąd pamiętam, jak chodziłem za tatą i patrzyłem na jego pracę w oborze.
Jakie jest twoje zdanie na temat oceny genomowej?
Początkowo byłem oszołomiony tą liczbą nowych buhajów, musiałem sobie tę wiedzę poukładać. Uważam, że to bardzo przydatne narzędzie, aby u młodej jałówki poznać wartość hodowlaną. Staram się genotypować po kilka sztuk w sezonie, i jestem podbudowany wynikami osiąganymi przez moje jałówki. Wprawdzie nie wyszły tak dobrze, jak te amerykańskie, ale też nieźle. W tym sezonie też będę się umawiać z panem Pawłem na pobranie próbek.
No właśnie, jak doszło do tego, że masz jałówki z amerykańskich zarodków, w tym Anna była najwyżej oceniona genomowo w kwietniowej wycenie?
Ja już kiedyś myślałem o zakupie zarodków, jednak powstrzymywały mnie koszty z tym związane. Dla hodowcy indywidulanego przenoszenie zarodków to spory wydatek. Ale szczęśliwie się stało, że miałem kandydatkę na matkę buhajów, krowę Jo, do której na przegląd przyjechała komisja z WCHiRZ i Federacji. W rozmowie poruszyliśmy ten temat, a akurat miałem świeże badania dotyczące IBR/IPV i BVD-MD, oczywiście negatywne. I tak się to dobrze dla nas złożyło, że pani Aldona z WCHiRZ zaproponowała mi, abym udostępnił biorczynie do zabiegu ET. WCHiRZ zakupiło zarodki, a kontrakt był tak sformułowany, że w przypadku przyjścia na świat buhajków będą one przeznaczone dla stacji unasieniania w Tulcach, a jak się urodzą jałówki, to zostaną w moim stadzie. I tak się trafiło, że z czterech przeniesionych zarodków od dwóch par rodzicielskich uzyskaliśmy trzy ciąże i z wszystkich urodziły się jałóweczki. Stworzyliśmy im trochę lepsze warunki do odchowu, i naprawdę pięknie wyrosły. Dwie pełne siostry po buhaju AltaRobson, podobne do siebie pokrojowo, zostały zgenotypowane i okazało się, że różniły się trochę oceną. Najlepsza Anna miała najwyższy genomowy indeks w Polsce w sezonie 2019.1 (gPF = 153). WCHiRZ posłało jej wyniki do przeliczeń w USA i w ocenie czerwcowej według TPI = 2817 Anna uzyskała jedenaste miejsce w Europie, natomiast według NetMerit NM$ = 1024 była na trzecim miejscu w Europie. To dla nas fantastyczny zastrzyk nowej genetyki. WCHiRZ kontynuuje program hodowlany, Anna i jej siostra jako prawie roczne jałówki zostały poddane zabiegowi ET. Od Anny uzyskano 11 zdrowych, pełnowartościowych zarodków, z których mamy stwierdzonych sześć ciąż. We wrześniu ponownie zostanie poddana zabiegowi płukania zarodków, a później będzie normalnie pokryta. Mam nadzieję, że znowu urodzą się jałówki, które zostaną u nas. Jest szansa na naprawdę dobry zastrzyk genetyki do naszego stada. Dzięki współpracy z Wielkopolskim Centrum Hodowli i Rozrodu Zwierząt wskoczyliśmy od razu z genetyką o jakieś dwa poziomy wyżej, co normalną pracą hodowlaną może osiągnąłbym dopiero za kilka lat. To obopólny sukces: dla WCHiRZ i dla naszego stada.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Trzymamy kciuki za powodzenie wszystkich planów, rodzinnych i hodowlanych.