Hodowcy mówią: warto genotypować jałówki!
Gościmy dziś w Porażynie, niedaleko Opalenicy w Wielkopolsce, w stadzie prowadzonym przez pana Mariusza Dudę.
tekst i zdjęcia: Anna Siekierska
Panie Mariuszu, proszę o kilka informacji o Pańskim gospodarstwie.
Witam serdecznie. Gospodarstwo prowadzimy wraz z moją żoną Agnieszką od ponad 20 lat. Jesteśmy trzecim pokoleniem, które zajmuje się produkcją mleka, robili to też mój dziadek i mój ojciec. Była to obora zarodowa, gdy przejęliśmy po nich pałeczkę. Dokonywaliśmy zmian i unowocześnień, teraz pracujemy w oparciu o roboty udojowe firmy Lelly Astronaut 4. Utrzymujemy w gospodarstwie 360 sztuk bydła mlecznego, są to wyłącznie samice produkcyjne i młodzież żeńska. Mamy 150 krów, tak więc dwa roboty udojowe są całkowicie dociążone. Cała produkcja roślinna jest prowadzona pod uzyskanie pasz objętościowych. Dokupujemy pasze wysokobiałkowe bądź komponenty odpadowe przemysłu spożywczego, które są ogólnodostępne i zabezpieczone certyfikatem wg standardu VLOG-a, ponieważ takie wymagania stawia nasz odbiorca mleka. Wydajność roczna od jednej krowy oscyluje w granicach 10 tysięcy kilogramów mleka, naszym celem jest utrzymanie efektywności produkcji. Tu głównie myślę o wysokiej jakości pasz objętościowych, bo to one warunkują odpowiedni poziom kosztów produkcji i przeciętną wydajność, o niskim zużyciu pasz treściwych i niskich kosztach na weterynarię. Dlatego poszukujemy narzędzi, które umożliwiają selekcję i dobór takich zwierząt, które będą realizować te cele.
Czy w takim razie ocena genomowa i selekcja genomowa przychodzą Panu z pomocą?
Jak najbardziej. Mnie od dawna interesowała genetyka, bo w niej upatruję szansy na znalezienie odpowiedzi na pytania, co zrobić, przy pomocy jakiego materiału żywego, lub jak nim pokierować, żeby w sposób małonakładowy osiągnąć założone cele, bez względu na warunki otoczenia, w których będą musiały funkcjonować te zwierzęta. Czyli że zwierzęta z lepszymi predyspozycjami genetycznymi prawdopodobnie przez cały okres użytkowania będą produkowały lepiej i efektywniej od tych, które są pozbawione określonych genów. Po wprowadzeniu cztery lata temu do gospodarstwa robotów udojowych zauważyliśmy, że to moje myślenie się potwierdza, a roboty, jako bezduszne maszyny, mocno weryfikują nasze krowy. Okazało się bowiem, że oprócz produkcji znaczenie ma wiele cech, np. budowa wymienia, to, jaką zwierzę ma motorykę, czy będzie współpracować z robotem czy nie. Chcemy znać odpowiedzi na te pytania już wkrótce po tym, jak jałówka przychodzi na świat, a nie czekać aż zacznie produkować i wtedy dopiero okaże się, że nie spełnia naszych celów, bo to jest dla nas zbyt drogie.
Od jak dawna uczestniczy Pan w genotypowaniu?
Pierwszy mój kontakt z genomiką był cztery lata temu, na pewnej grupie pierwiastek, która została zgenotypowana – ale nie był to kontakt udany. Na serio rozpoczęliśmy pracę dwa lata temu, gdy ponownie zainteresowałem się oceną genomową. Najpierw genotypowaliśmy wybrane jałówki z najwyższymi indeksami, a od roku postanowiłem badać cały materiał żeński w wieku od urodzenia do około pięciu miesięcy. Czyli rok temu wszedłem na poważnie w genomikę. Dzisiaj już dobieramy kojarzenia z wykorzystaniem oceny genomowej jałówek. A za mniej więcej rok będę miał obserwacje, jak to się przekłada na praktykę w postaci pierwszych 100 dni laktacji krów, które zostały wycenione genomowo. Jeszcze trochę muszę poczekać, aby się dowiedzieć, jak nasze podejście do kojarzeń, wybór cech, które uwzględnialiśmy dobierając buhaje, sprawdzi się w moim stadzie. Jest to bardzo silnie związane z tym, że my potrzebujemy na remont stada tylko ok. 30% młodych jałówek, które posiadamy w gospodarstwie, a genomika ma nam dać odpowiedź, które są perspektywiczne, a z którymi nie wiązać się na dłużej, bo nie pasują do naszych celów. Genomika ma mi dostarczyć tego pierwszego sita selekcyjnego młodych zwierząt. Dalszy sposób postępowania będzie zależeć od warunków zewnętrznych oraz tego, co będzie dyktować rynek, tj. czy będę się pozbywać cielnych jałówek, czy dopiero pierwiastek – bo na krowy do dalszej hodowli jest też całkiem spore zapotrzebowanie.
Przy wydajności przeciętnej ponad 10 000 kg mleka od krowy niekoniecznie produkcja jest najważniejszą cechą do doskonalenia w tej chwili w Pana stadzie. Co jeszcze chciałby Pan uzyskać przy pomocy genomiki?
Przede wszystkim dla nas najważniejszy jest postęp w grupie cech nisko odziedziczalnych, jak płodność lub długowieczność, na które konwencjonalny dobór jest bardzo trudny. To jest naczelne zadanie wykorzystania genomiki. My nie możemy patrzeć tylko na najlepsze buhaje w katalogach, ale na to, co mamy w oborze – na krowy, a teraz już na młode jałówki. To są, lub będą w przyszłości, moi pracownicy, którymi muszę się troskliwie zająć. Bardzo ważne elementy to budowa wymienia pod kątem doju w robotach. Tak więc po ocenie genomowej spodziewamy się uzyskać informacje o tym, które z naszych jałówek mają najkorzystniejsze warianty cech, niekoniecznie tylko produkcyjnych, bo na podindeks produkcji patrzymy w ostatniej kolejności. Liczą się za to inne elementy, np. podindeks płodności, długowieczność, zdrowotność wymion i niektóre cechy pokroju silnie wpływające na zdolność krowy do współpracy z robotem udojowym.
Selekcja genomowa jest oficjalnie uznana w Polsce od 2014 roku i od tego czasu dostępne jest nasienie młodych buhajów ocenionych genomowo. Program hodowlany dla rasy PHF jest zasadniczo oparty na selekcji genomowej. Jakie buhaje stosuje Pan w stadzie do inseminacji?
Ocena genomowa na świecie była uznana dobrych kilka lat wcześniej niż u nas i sporo o niej słyszałem. Dlatego, gdy tylko zastosowanie młodych buhajów stało się możliwe w Polsce, nie wahałem się, aby to zrobić. W tej chwili w doborach używam tylko młodych buhajów, oczywiście także w wersji seksowanej na jałówki, stąd ten pozytywny nadmiar jałówek, którym dysponuję. Ale także wszystkie krowy kryję genomowymi buhajami, nie jednym jakimś wybitnym, tylko stosuję grupę buhajów, takich, które są szczególnie polecane do stad z robotami. Z efektów jestem zadowolony, bo moje młode krowy, pierwsze po ojcach genomowych, nieźle sobie radzą w stadzie, więc nawet gdy buhaj jest już oceniony na córkach, ja go nadal traktuję jak genomowego, bo w takiej formie wszedł do stada. I zdarza mi się nadal używać takiego rozpłodnika, ale to jest możliwe tylko z wykorzystaniem programu DoKo, aby uniknąć inbredu.
Co powiedziałby Pan innemu hodowcy, gdyby zapytał, czy powinien genotypować swoje jałówki?
To dosyć trudna sprawa, bo zasadniczo udzielanie rad, jak ma prowadzić swój biznes ktoś inny, może być źle przyjmowane. Ja uważam, że w dzisiejszych czasach najważniejsza jest informacja. Potrzebujemy dobrej, wiarygodnej informacji, na której można się oprzeć w swojej pracy. Ja swoją pracę w stadzie chcę prowadzić mając takie informacje. Nawet patrząc na kartę jałówki, wiem tylko, jaki buhaj jest jej ojcem i która krowa ją urodziła. Ale to jeszcze za mało, bo nadal nie wiem, jakie kombinacje cech ta jałówka odziedziczyła. Na to daje mi odpowiedź dopiero genomika. Dzięki niej konkretnie wiem, jaką wartość ma jałówka i co mogę z nią zrobić. Wiem też, że gdy sobie uszereguję te wyniki, mogę liczyć, że ta z najwyższym PF będzie sobie lepiej radzić w produkcji niż ta o PF najniższym. Nawet jeśli wyniki są obarczone jakimś błędem, to on w równym stopniu będzie dotyczyć każdej zbadanej jałówki. Genotypowanie traktuję nie jako ciekawostkę, lecz jako nową postępową metodę hodowlaną, która przed moim stadem może otworzyć zupełnie nowe możliwości. Dlatego uważam, że powinienem w siebie i swój warsztat pracy inwestować. A na postęp nie można się obrażać.
Życzymy Panu wytrwałości w pracy hodowlanej i wielu sukcesów. Bardzo dziękuję za rozmowę.