Postęp techniczny i biologiczny w chowie bydła

W tym artykule pragnę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat zmian zachodzących w hodowli bydła, które dokonały się podczas mojego życia.

> Jerzy Żółkowski

W 1947 roku byłem na praktyce w gospodarstwie Chodow. Utrzymywane tam stado bydła liczyło ok. 120 krów dojnych. Krowy były dojone trzy razy dziennie przez sześć dojarek, oczywiście ręcznie. Wydajność mleczna, jak na ówczesne czasy, była duża, gdyż przeciętnie w ciągu roku wynosiła ponad 4 tys. litrów.

W 1952 roku do RZD SGGW Brwinów przywiozłem z PGR Korzęcin dojarkę mechaniczną Alfa Laval, która kilka lat leżała w skrzyniach w ich magazynie. Była to dojarka bańkowa. Pokazywałem licznym wycieczkom, jak przeprowadzany był dój. Na temat tego doju było nawet wiele złośliwych komentarzy. Podobnie jak na temat działania kombajnów zbożowych, np. że to nie jest możliwe, aby tak dobrze i dokładnie można było wymłócić zboże.

Nas, studentów, w latach 50. wysyłano do pegeerów, aby sprawdzać, dlaczego nie używano kombajnów zbożowych. Tak było np. w PGR Poledno koło Terespola, gdzie stwierdziłem, że kombajn nie był używany. W 1949 roku zawieziono nas do ZZD Pawłowice, gdzie pobierano nasienie od buhajów i inseminowano krowy. Wiele było złośliwych uwag o ludziach, inseminatorach, których nazywano „bykami na rowerze”. Trzeba jednak wskazać, że dzięki inseminacji zlikwidowano choroby rozrodu.

W latach 50. przeprowadzałem pokazy elektrycznych pastuchów w RZD Krobów, Grudów oraz pokazy tzw. wędrującego żłobu w ZDJMUZ Falenty.

Byłem wówczas pracownikiem SGGW ds. upowszechniania wiedzy. W latach 60. został wprowadzony dój krów z zastosowaniem odprowadzania mleka rurociągiem do zbiornika. W latach 1960–1964 pracowałem w Zjednoczeniu Hodowli Zwierząt Zarodowych. W kilku gospodarstwach, mimo że były dojarki przewodowe, dojono krowy do baniek, aby poznać wydajność mleczną każdej z nich – stosowano wobec nich żywienie indywidualne paszami treściwymi. W tym czasie były tylko obory uwięziowe. Dla ułatwienia odwiązywania i przywiązywania krów stosowano tzw. uwięź Grabnera. Pierwszy taki system zobaczyłem będąc na praktyce w Szwecji, w gospodarstwie Carla Jonssona „Vosa Goard”. Krowy były żywione na pastwiskach i dokarmiane zielonką. Uczyłem studentów tzw. zielonej taśmy. Polegało to na tym, że od wczesnej wiosny do późnej jesieni oprócz wypasania pastwiskowego w żywieniu krów stosowano zielone pasze. Pierwszą zielonką było żyto, potem żyto z wyką, mieszanka gorzowska, a późną jesienią kapusta pastewna.

Obecnie można uznać to za anachronizm, ale wówczas nie znano kiszonek z traw, nie uprawiano kukurydzy. W Szwecji robiliśmy kiszonkę z koniczyny w okrągłym silosie, zagłębionym w ziemię na ok. 2–3 m. Zielonkę ugniatał koń w tzw. drewnianych butach. Była to spokojna szkapa „grubas”. Nie pamiętam, w jaki sposób wsadzano konie do tego silosu.

W latach 60. przeprowadziłem dekornizację cielaka w SK Wolewice. Był to dla mnie szok, biedak bardzo się szarpał. Ogólnie opinia była przeciwna dekornizacji, zwłaszcza w Szwajcarii, gdzie nawet formowano kształt rogów u krów „gorącym chlebem”. Piękne rogi simentalek były wysoko cenione, zwłaszcza gdy wracając z Alpunku niosły na rogach wieńce z róż alpejskich.

W Szwajcarii bardzo opornie wprowadzano też inseminację bydła. Pracowałem wówczas w szwajcarskim związku hodowlanym bydła brunatnego, a później simentalskiego.
W latach 70. rozpoczęła się w Europie holsztynizacja. Praktycznie objęła w mniejszym lub większym stopniu wszystkie kraje, z których najbardziej opierały się kraje alpejskie i skandynawskie, gdzie m.in. w Szwecji Johansson i w Norwegii Skjorvord reprezentowali inny kierunek działania. Mówili, że krowie ma być dobrze, nieważne, jakiego jest koloru. Do dzisiaj ten pogląd jest tam akceptowany.

Stosując różne krzyżówki bydła – zarówno SZB, jak i SRB – używano nasienia dobrych buhajów różnych ras lub mieszańców.

Wracając do postępu hodowlanego w latach 50. – profesor Zbigniew Kamiński na zebraniu PTZ w Krakowie omawiał, jak w Królicach przewożone są embriony cieląt do Europy, co nam wówczas w głowach się nie mieściło. Obecnie embriotransfer to powszechnie stosowana metoda hodowlana. Pozwala na uzyskiwanie wybitnych krów (jałowic), po kilkadziesiąt cieląt, i to dowolnej płci. Seksowanie nasienia pozwala na szybszą reprodukcję, stały postęp hodowlany. W wielu stadach uzyskuje się 2/3 jałóweczek, a nawet do 80%. Stawia to pod znakiem zapytania długowieczność krów. Uzyskując 60–70% cieliczek, można sobie pozwolić na dużą selekcję stada. Co nie wyklucza szanowania seniorek, które świadczą o dobrym dostosowaniu ich do warunków środowiskowych.

Można tylko zadać pytanie, czy warto dążyć do wydajności mlecznej krów w wymiarze 14–15 tys. litrów. Nie umiem sobie na nie odpowiedzieć. Wracam zaś pamięcią do krowy, matki buhaja Endek, która w 1976 roku dała 10 tys. litrów mleka, a w szczycie laktacji dawała 56 l dziennie. Pokazywałem ją rolnikom w Grudowicach, którzy mówili: takie bajki można opowiadać studentom, ale nie nam. Opowiadałem też wówczas, że będąc w USA u rolnika Bichera, widziałem rekordzistkę świata Arlande Allen, która dawała 91 l mleka dziennie. Polscy rolnicy wówczas mówili: może w Ameryce, ale nie u nas.

Czas odmierza postęp techniczny i biologiczny w hodowli krów. Nikt nie myślał, że robot zastąpi dojarkę ze stołkiem przymocowanym do tyłka. Zieloną taśmę też uważano za anachronizm. Dziś to norma. Co dalej? Brakuje mi tylko szczęśliwych krów na pastwiskach. 

zdjęcie: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Zasadnicza Szkoła Rolnicza w Miętnem, nauka dojenia krowy przy pomocy dojarki. Rok 1974
Reklama

Nadchodzące wydarzenia