Rolnictwo na cenzurowanym za zmiany klimatu – czy słusznie?
Obciążanie rolnictwa odpowiedzialnością za ocieplenie klimatu budzi sprzeciw rolników w wielu krajach. O opinię w tym zakresie pytamy Przemysława Jagłę, hodowcę bydła mlecznego, pełniącego funkcję prezesa Wielkopolskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła.
tekst i zdjęcia: Ryszard Lesiakowski
Jak dotkliwe są zmiany klimatu w Pana gospodarstwie?
Susze i powodzie występowały zawsze, ale skutki dla gospodarstw nie były tak bardzo odczuwalne jak dzisiaj. Jest to efekt postępu technologicznego w rolnictwie. Przez ostatnie 30–40 lat dzięki hodowli roślin i technologiom uprawy gleby wzrosły plony. W latach 80. ubiegłego wieku plon pszenicy rzędu 4,5 tony z hektara był uznawany za bardzo dobry. Straty plonów w przypadku suszy były mniejsze. Nie mówimy o glebach piątej i szóstej klasy, na których po suszy nie było co zbierać. Dzisiaj oczekiwania są takie, aby pszenica i rzepak rosły na każdej klasie gleby i plony wynosiły ok. 6 t/ha. Skoro uzyskuje się wyższe plony, to i straty z tytułu suszy są większe. Ponadto w przeszłości nie uprawialiśmy takich areałów kukurydzy jak obecnie, która jest bardzo wrażliwa na susze.
Wiele się mówi o stresie cieplnym dla krów. W naszym klimacie upały w okresie lata nie były wyjątkowymi sytuacjami. Z pewnością krowy z tego tytułu cierpiały, ale były utrzymywane w znacznie gorszych warunkach. Współcześnie budowane obory są dobrze wentylowane, przewiewne, mają zamontowane tzw. mieszacze powietrza. W naszej oborze w ciągu ostatnich dwóch lat stres cieplny u krów nie stanowił dużego problemu. Są jeszcze inne sposoby niwelowania skutków stresu cieplnego, niektórzy hodowcy dodatkowo montują systemy zraszania. Z pewnością zwierzęta nie mogą być wystawione na bezpośrednie działanie promieni słonecznych.
Czy składał Pan wniosek o wsparcie z powodu suszy?
Nieosiągnięcie plonu pszenicy rzędu 6–7 t/ha powoduje duże straty w gospodarstwie. Niskie plony uniemożliwiają uzyskanie zwrotu poniesionych nakładów. Dlatego złożyliśmy wniosek o wsparcie z uwagi na ubiegłoroczną suszę. Część upraw mieliśmy ubezpieczonych, ale od pewnego czasu firmy ubezpieczeniowe nie chciały ubezpieczać od skutków suszy. Nie są instytucjami charytatywnymi i jeśli występują symptomy suszy, to nie podejmują usług ubezpieczeniowych w tym zakresie. Moim zdaniem należałoby udoskonalić sposób oceny skali tego zjawiska. Liczba stacji notujących ilość opadów jest za mała.
Co obecnie najbardziej ogranicza rozwój gospodarstw produkujących mleko?
Dotychczas działania na rzecz ochrony klimatu nie ograniczały produkcji mleka. Ale w tej chwili konieczność rejestracji gospodarstw rolnych o powierzchni ponad 75 ha w Bazie Danych o Odpadach (BDO) nakłada na rolników nowe administracyjne obowiązki, łącznie z prowadzeniem ewidencji odpadów i sprawozdawczości w tym zakresie. Gospodarstwa rolne o powierzchni ponad 75 ha potraktowano jak przedsiębiorstwa przemysłowe. Tymczasem w Konstytucji RP zagwarantowano, że podstawą ustroju rolnego w Polsce jest gospodarstwo rodzinne. W ustawie o ustroju rolnym zdefiniowano, że gospodarstwo o powierzchni do 300 ha prowadzone przez rolnika indywidualnego jest gospodarstwem rodzinnym. Nic się nie mówi o odmiennym traktowaniu gospodarstw o powierzchni do i powyżej 75 ha. Zatem każde gospodarstwo do 300 ha nie jest ani firmą, ani przedsiębiorstwem, pracują w nim przede wszystkim najbliższa rodzina, domownicy.
W Bazie Danych o Odpadach trzeba było się zarejestrować do końca ubiegłego roku, w przeciwnym razie grożą kary od 5 tys. zł do 1 mln zł, a nawet areszt. Nic też dziwnego, że w urzędach marszałkowskich były kolejki rolników, sklepikarzy i przedsiębiorców, aby dokonać rejestracji. Po rejestracji trzeba się liczyć z kontrolami dokumentów, a w przypadku uchybień także z dotkliwymi karami. Nie wiadomo przy tym, jak będzie funkcjonował zapowiadany ogólnokrajowy program zbiórki folii, worków po nawozach i siatki do obwiązywania balotów słomy i siana. Ale już wiadomo, że rolnicy będą karani. Nakładanie coraz to nowych obowiązków administracyjnych nie sprzyja rozwojowi gospodarstw rodzinnych ani nie służy ochronie środowiska. Prowadzenie dokumentacji nie usprawni ekologicznego zagospodarowania choćby zużytej folii kiszonkarskiej.
Czy wdrażanie coraz surowszych norm ochrony środowiska wiąże się ze stratami w produkcji?
To są przede wszystkim utrudnienia administracyjno-organizacyjne, zwłaszcza dla gospodarstw o powierzchni powyżej 75 i 100 ha, na które ostatnio nałożono wiele obowiązków administracyjnych, prowadzenia różnych dokumentacji i sprawozdań. Duże firmy zatrudniają księgowych, kadrowych, radców prawnych czy kancelarie prawne. My, jako rolnicy, takich możliwości nie mamy, i nieporozumieniem jest traktowanie gospodarstwa rodzinnego jak przedsiębiorstwa. Czy jako rolnik mam zajmować się krowami i produkcją mleka, czy gromadzeniem dokumentów na potrzeby kontroli. Rolnik zawsze współdziałał ze środowiskiem i dostosowywał się do praw natury, nigdy nie niszczył ziemi. Dziwię się, że posłowie wywodzący się ze środowiska rolniczego, zarówno z partii rządzących, jak i opozycyjnych, podpisali się pod ustawą umożliwiającą traktowanie gospodarstwa rolnego o powierzchni ponad 75 ha jak przedsiębiorstwa.
Czy obecna tzw. ustawa azotanowa jest Pana zdaniem zbyt restrykcyjna?
Termin stosowania nawozów naturalnych był wyznaczony wiele lat temu i wykluczał nawożenie nimi w miesiącach zimowych. Nowa ustawa azotanowa zaostrzyła terminy wywożenia nawozów naturalnych na pola oraz objęła nimi mineralne nawozy azotowe. Przestrzegania tych terminów będą sprawdzać kontrolerzy. Zmienna pogoda w naszym klimacie i nowe terminy stosowania nawozów naturalnych i sztucznych znacznie dezorganizują prace polowe. Zwłaszcza terminy jesiennego stosowania nawozów organicznych nie zawsze są adekwatne do warunków pogodowych. Minister rolnictwa w ubiegłym roku przedłużył termin stosowania nawozów na gruntach ornych do 30 listopada m.in. w regionach, gdzie aura znacząco opóźniała zbiory. Administracyjne sterowanie pracami polowymi jest dość ciekawym eksperymentem. W przeszłości było wiele eksperymentów, przykładem mogą być kwoty mleczne i buraczane. Na kwoty mleczne wydaliśmy niemałe pieniądze, które później zniesiono. Tuż po ich zniesieniu oczekiwano, aby ograniczać produkcję mleka, ale za pół roku okazało się, że nadprodukcji nie ma. Dzisiaj nie ma już żadnych ograniczeń w produkcji mleka, każde gospodarstwo może dostarczać surowiec w dowolnej ilości. Podobnie było z kwotami buraczanymi – rolnikom płacono za odchodzenie od tej produkcji. Dzisiaj też nie ma już ograniczeń w produkcji buraków cukrowych.
Trzeba też wspomnieć, że w Polsce rolnicy są kontrolowani od chwili wstąpienia Polski do UE. Obowiązują nas m.in. normy obsady zwierząt na hektar, każda inwestycja wymaga opinii ochrony środowiska, budynki dla zwierząt muszą spełniać wymogi dobrostanu, prowadzone są szczegółowe rejestry zwierząt. Zatem rolnicy są poddani rygorom ochrony środowiska od wielu lat, i nie jest tak, że robią co chcą w swojej posiadłości. Zresztą i bez tych rygorów rolnicy zawsze dostosowywali się do środowiska, w którym żyli, bo tylko wtedy mogli funkcjonować. Doskonale wiedzą, że przenawożenie czy nadmierna obsada zwierząt generują straty, a nie zyski.
Czy solidaryzuje się Pan z rolnikami niemieckimi, francuskimi, belgijskimi, którzy w ostatnim czasie protestowali przeciwko prowadzonej polityce rolnej w UE?
Oczywiście, że popieram protesty rolników z innych krajów. Rolnictwo w ostatnim czasie poddawane jest różnym szykanom. Tej działalności przypisuje się odpowiedzialność za zmiany klimatyczne, szczególnie na cenzurowanym znaleźli się hodowcy zwierząt, zwłaszcza bydła mlecznego. Podobno gwałcimy krowy, zabieramy mleko cielętom, i pada wiele innych kuriozalnych oskarżeń. Ja nie muszę być hodowcą bydła. Jeżeli UE będzie płaciła za odchodzenie od produkcji mleka, bo w ten sposób ograniczy się emisję metanu, to chętnie z tego skorzystam. Będę się zajmował tylko produkcją roślinną. Mleko i inne produkty pochodzenia zwierzęcego można sprowadzić do Europy z innych kontynentów, co będzie zgodne z zawartymi traktatami o wolnym handlu. Jednak wątpię, czy przeniesienie produkcji w inne regiony, gdzie nie obowiązują takie restrykcje ochrony środowiska jak w UE, złagodzi zmiany klimatyczne w skali globalnej. Aby było jasne, opowiadam się przeciwko zawartym traktatom o wolnym handlu, na którym zyskał unijny przemysł kosztem unijnego rolnictwa. Nie można dopuścić do wprowadzania na nasz rynek produktów zawierających pozostałości środków chemicznych dawno wycofanych w UE.
Trzeba też wyobrazić sobie wizję rolnictwa bez hodowli bydła, co byłoby zgodne z oczekiwaniami niektórych środowisk na rzecz ochrony klimatu. To zubożenie gleb w próchnicę, pogorszenie ich struktury oraz zdziczenie użytków zielonych, które nieużytkowane, zarastają krzakami. Późniejsza ich rekultywacja wiąże się z ogromnymi wydatkami. Coraz surowsze normy ochrony środowiska i represje z nimi związane dowodzą chęci powrotu do wykorzystania w rolnictwie koni jako siły pociągowej, co z pewnością wzbudzi niezadowolenie ruchów na rzecz praw zwierząt. Doszło do kuriozalnej sytuacji – cokolwiek zrobisz, będzie źle.
Czy Pana zdaniem możliwe jest pogodzenie ochrony środowiska, tak aby nie ucierpiały dochody gospodarstw rolnych?
Moim zdaniem działania na rzecz ochrony środowiska powinny być wprowadzane stopniowo, stosownie do zmian w technologii wytwarzania środków do produkcji rolnej przyjaznych środowisku. Teraz mamy taką sytuację, że zmiany nie są wynikiem postępu technologicznego, lecz próbą wymuszenia tych zmian za pomocą kar administracyjnych. Rolnicy chętnie wdrożą plany przeciwdziałania zmianom klimatycznym, ale muszą mieć do tego narzędzia i musi ich być na to stać finansowo. Duże pole do popisu mają naukowcy, jest to przede wszystkim wyzwanie dla nich. Czekamy na nowe technologie przyjazne środowisku. Już firmy oferują ciągniki z napędem hybrydowym czy napędzane gazem wytwarzanym w biogazowni. Rolnictwo jest wdzięcznym obszarem do realizacji projektu rozproszonej energetyki i powinno być w tym zakresie szczególnie wspierane. Gospodarstwa rolne mają warunki produkcji energii nie tylko na własne potrzeby w biogazowniach i w instalacjach fotowoltaicznych. Niestety są przykłady gospodarstw w Polsce, które po inwestycjach w biogazownie miały kłopoty finansowe, ponieważ zmieniono zasady kupowania energii elektrycznej. Ponadto należałoby wspierać gospodarkę na użytkach zielonych. Rolnikom, którzy wypasają bydło mleczne, powinny przysługiwać rekompensaty z tytułu niższej mleczności krów. Użytki zielone mają bardzo dużą zdolność do pochłaniania dwutlenku węgla.
Czy dzięki pracy hodowlanej można ograniczyć emisję metanu przez krowy?
Taką możliwość stwarza selekcja genomowa, w wielu krajach naukowcy pracują nad genomową oceną wykorzystania paszy oraz emisji metanu. Wymaga to opracowania indeksów selekcyjnych, co się wiąże z wysokimi kosztami. Aby je obniżyć, projekty takie są często przedsięwzięciami międzynarodowymi. Tymczasem w naszym kraju dofinansowanie z budżetu państwa na tzw. postęp biologiczny w hodowli bydła mlecznego zostało znacząco zmniejszone. Koszty genotypowania jałówek hodowcy pokrywają sami, a w takiej Irlandii dofinansowaniem objęto milion sztuk młodzieży hodowlanej. Nowe techniki hodowlane są kosztownymi inwestycjami, sami hodowcy tym wydatkom nie podołają.
Dziękuję za rozmowę