Co to jest Europejski Zielony Ład i czy będziemy musieli jeść robaki?

Tak, tak, wiem. Robaki to, zgodnie z systematyką, termin zarezerwowany dla płazińców i obleńców, ale stał się tak powszechny w przestrzeni publicznej, że zdecydowałam się go użyć. Oczywiście, chodzi o owady. Nie wgłębiajmy się jednak w kwestie przyrodnicze i na spokojnie i racjonalnie przyjrzyjmy się jak w rzeczywistości wyglądają te budzące tak wiele emocji zapisy.

tekst: Agnieszka Antczak

Jak to więc jest z tym Zielonym Ładem? Czy to samo zło, czy remedium na wszystkie problemy dzisiejszego świata? Spróbujmy spojrzeć na to chłodnym okiem.

Założenia Europejskiego Zielonego Ładu
Zielony Ład obejmuje wiele obszarów, nas najbardziej będą interesowały rozwiązania dotyczące rolnictwa.

Najbardziej ogólnie rzecz ujmując, opracowanie Europejskiego Zielonego Ładu jest reakcją na postępujące zmiany klimatyczne, które mamy okazję obserwować. Zaproponowano działania, które – według obecnego stanu wiedzy – mogą wpłynąć na poprawę globalnej sytuacji.

Skoncentrowano się na sposobach osiągnięcia tzw. neutralności klimatycznej, czyli sytuacji, w której globalne emisje wynikające z działalności człowieka będą równoważone przez naturalne procesy zachodzące w przyrodzie. Realizacja założeń Zielonego Ładu ma doprowadzić do sytuacji określonej jako „zero zanieczyszczeń”, do czego przyczynić się ma między innymi produkcja „czystej”, przystępnej cenowo i bezpiecznej energii. Motywem przewodnim założeń Zielonego Ładu jest hasło „zrównoważenie” – przedstawione zostały propozycje na zrównoważone rolnictwo oraz zrównoważone produkty, czyli takie, które będą wykorzystywane w obiegu zamkniętym. Szereg rozwiązań zawiera się także w programie „Od pola do stołu”, który ma zapewnić produkcję przyjaznej środowisku, zdrowej i przystępnej cenowo żywności. Jak więc Państwo widzą, założenia są bezdyskusyjnie korzystne dla nas wszystkich. Tyle się mówi o tym, że wypożyczyliśmy Ziemię od naszych wnuków i musimy ją oddać w stanie nadającym się do życia. Zielony Ład jest właśnie próbą ocalenia naszego klimatu i zasobów oraz etycznego, na miarę rozwoju ludzkości, sposobu produkowania żywności.

Założenia są zaiste rewolucyjne. I – jak każda rewolucja – budzą wiele kontrowersji. Wystarczy przypomnieć sobie protesty, które witały każdy przewrót technologiczny czy obyczajowy. Choćby rewolucja przemysłowa. Maszyny parowe, pierwsze silniki, pierwsze samochody. Dziś nie wyobrażamy sobie bez nich życia, WTEDY nie wyobrażano sobie życia z takimi wynalazkami. Mówiono, że ludzie stracą pracę – tracili. Mówiono, że pod kołami samochodów będą ginąć ludzie – ginęli. Giną do dziś. Mówiono, że to zwiastuje koniec świata – stało się początkiem globalizacji i przyczyną zmian klimatycznych.

Każdy wynalazek ma swoje dobre i złe strony. Nawet nożem można zrobić komuś krzywdę albo pokroić chleb. Technologie laserowe mogą leczyć, ale też zabijać. Internet jest fantastycznym narzędziem do udostępniania nieograniczonych zasobów wiedzy, ale również, według ekspertów, hejt w Internecie jest przyczyną wzrastającej fali samobójstw.

Nie lubimy zmian. Nie chcemy żyć w ciekawych czasach. Nie lubimy poświęcać swojego komfortu dla zbyt odległych celów. Poza tym – przecież nawet w Biblii jest mowa o tym, żeby czynić sobie ziemię poddaną! Na szczęście coraz mniej ludzi uważa, że oznacza to bezrozumne korzystanie z zasobów i dewastację środowiska, bez brania odpowiedzialności za popełniane błędy.

Nic dziwnego, że Zielony Ład witany jest z niechęcią. Podobnie jak na początku oburzający był wymóg zapinania pasów bezpieczeństwa w samochodach, jeżdżenia na światłach czy segregacja śmieci. Pamiętacie Państwo zapewne opór i bunt przeciw tym rozwiązaniom.

Tymczasem twórcy koncepcji Zielonego Ładu poszli nieco dalej, niż tylko do opracowania założeń i wymagań. Zaplanowali zabezpieczenie środków na transformację związaną z działaniami na rzecz realizacji tej koncepcji. Chyba po raz pierwszy w historii ludzkości mamy do czynienia z rewolucją, która stara się złagodzić negatywne procesy związane z wprowadzaniem nowych rozwiązań. Bo koszty takiej transformacji, oczywiście, będą. Podczas rewolucji przemysłowej nikt nie myślał o rekompensatach dla ludzi, którzy stracili pracę, bo zastąpiły ich maszyny. Producenci samochodów nie płacili za skutki wypadków spowodowanych przez samochody. Tymczasem na realizację Zielonego Ładu planuje się przeznaczyć w skali europejskiej ponad 1 bln euro, z czego Polska ma otrzymać blisko 24 mld euro.

Czy to dużo, czy mało?
Pieniędzy na wsparcie zawsze jest za mało… Z badań Centrum Badawczego Komisji Europejskiej wynika, że dochody rolników w samym sektorze zbożowym mogą zmniejszyć się o 25%. Pieniądze przeznaczone na łagodzenie kosztów transformacji z pewnością nie będą przeznaczone na dożywotnie renty dla osób, które stracą dochody. Mają służyć do dokonania takich przekształceń, które będą wspierać pożądane praktyki w produkcji rolnej i innowacyjne, korzystne dla środowiska technologie, tworzyć nowe miejsca pracy w innych „poszkodowanych” sektorach, umożliwiać przekwalifikowanie się, a także wspomagać racjonalne sposoby oszczędzania przez wspieranie ocieplania budynków czy ułatwianie dostępu do czystej, przystępnej cenowo energii.

Dlatego tak ważne będą decyzje dotyczące sposobu podzielenia tych pieniędzy. Można już zacząć apelować w tej sprawie, aby podział puli wsparcia był dzielony na podstawie dokładnego rozpoznania potrzeb, a nie był decyzją polityczną, przekładającą się na pozyskanie głosów najlepiej rokujących grup wsparcia w kolejnych wyborach.

Dotacje to nie prezenty
Założenia EZŁ włączane są do planów strategicznych. WPR na lata 2023–2027 zawiera wiele interwencji spójnych z polityką Zielonego Ładu. Są to, jak Państwo wiedzą, zachęty finansowe mające wspierać podejmowanie zalecanych praktyk gospodarowania zasobami zarówno w produkcji roślinnej, jak i zwierzęcej. Rolnicy dobrowolnie przystępują do realizowania zadań zamieszczonych np. w ekoschematach. Wsparcie, które za to otrzymują, ma zrekompensować im większe zaangażowanie – często czasochłonne i uciążliwe w porównaniu z działaniami stosowanymi do tej pory. Dotacje mają również zrównoważyć straty ze zmniejszonej produkcji, co może wynikać np. z ekstensywnego utrzymania zwierząt. Warto o tym głośno mówić, aby społeczeństwo zrozumiało, że dotacje w ramach WPR to nie prezent, ale – często tylko częściowe – wyrównanie strat.

Nie obrażajmy się na Zielony Ład
Z dużym prawdopodobieństwem ci rolnicy i hodowcy, którzy włączają się do nurtu produkowania żywności „po nowemu”, wygrają walkę o konkurencyjność na rynku. Bo od założeń Zielonego Ładu, jakkolwiek nazwiemy go w przyszłości, nie ma odwrotu. Jeśli nie zaczniemy ograniczać emisji gazów cieplarnianych, zmiany klimatyczne będą coraz bardziej dotkliwe – już widzimy, że coraz trudniej jest przewidzieć przebieg zimy, susze czy wysokie temperatury. Jeśli nie zaczniemy redukować zużycia antybiotyków dla zwierząt, za chwilę nie będziemy w stanie opanować zwykłego zapalenia płuc, jak to już ma miejsce w medycynie ludzkiej, w przypadku zakażeń „superbakterią” Klebsiella pneumoniae, odporną na niemal wszystkie antybiotyki. Jeśli nie poprawimy dobrostanu zwierząt (od czego zależy przecież poziom produkcji mleka), będziemy albo produkować mniej mleka, albo koszty produkcji będą wyższe o kwoty wydane np. na leczenie zwierząt. Od dawna wiadomo, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Rolnicy, którzy już teraz wchodzą w realizację poszczególnych interwencji, będą mieli też większe doświadczenie w mierzeniu się z wymogami, które na razie są dobrowolne, ale w dalszej przyszłości, gdy takie praktyki będą dla wszystkich naturalne i oczywiste (jak sortowanie śmieci, zapinanie pasów bezpieczeństwa czy oszczędzanie wody), staną się najprawdopodobniej obowiązkowe.

Swoją drogą, trudny do zrozumienia jest opór części rolników w stosunku do niektórych propozycji Zielonego Ładu. Na przykład wymóg zmniejszenia strat składników pokarmowych, co w konsekwencji ma doprowadzić do redukcji stosowania nawozów. W Polsce mamy problem z przeazotowaniem gleb. Nadmiarowe ilości azotanów zanieczyszczają wody gruntowe, spływają masowo do rzek i ogólnie są bardzo szkodliwe dla środowiska. W pewnym stopniu próbą poradzenia sobie z tym problemem jest tzw. ustawa azotanowa, choć jest traktowana przez rolników jak zło konieczne. Tymczasem warto zauważyć, że precyzyjne stosowanie nawozów azotowych nie tylko zmniejsza zanieczyszczenie środowiska, ale pozostawi więcej pieniędzy w kieszeni rolnika. Nawet jeśli część z tak zaoszczędzonej kwoty trzeba będzie wydać na badanie gleby, to w sumie i tak się opłaci. Notabene, z ostatnich dostępnych raportów NIK wynika, że badanie gleby stosuje niespełna 8% rolników! W dodatku na przestrzeni lat 2011–2014 utrzymywała się tendencja spadkowa. A przecież badanie gleby jest podstawą do oszacowania zapotrzebowania na nawozy… We Francji np. w dekadzie 2003–2013 nawożenie nawozami mineralnymi spadło z 134,3 kg/ha do 86,9 kg/ha, a w Niemczech – z 153 kg/ha do 141,3 kg/ha. Okazuje się, że po wieloletniej praktyce nawożenia, jak u nas, na oko w glebie skumulowane są tak duże ilości fosforu i potasu, że można wiele oszczędzić na zakupie nawozów. Ale polski rolnik bez badania gleby nie dowie się, czy i ile może zaoszczędzić na nawożeniu. I najprawdopodobniej będzie wyrzucał kolejne pieniądze, może nie w błoto, ale w niepotrzebne nawozy. Czy naprawdę nie warto tego sprawdzić?

No pasaran!
Nieco inaczej wygląda sprawa z obligatoryjnym zapisem o redukcji pestycydów o 50%. I tu kłaniają się negocjacje – a właściwie ich brak. Bo jaki rozsądny i odpowiedzialny negocjator ze strony polskiej zgodzi się – czy raczej zgodził się – na taki zapis? Nie można dać przyzwolenia na takie rozwiązywanie problemu, skoro w Polsce zużycie pestycydów jest trzykrotnie mniejsze (średnio oscyluje w granicach 2,1–2,5 kg substancji czynnej na hektar) niż w Holandii (8–8,8 kg substancji czynnej/ha). Redukcja o 50% zużycia w Polsce oznaczałaby załamanie produkcji roślinnej, podczas gdy – akceptowalny w świetle wymogów – poziom pestycydów w Holandii wciąż byłby wyższy niż średnia zużycia pestycydów w UE (ok. 3,5 kh/ha). Jak do tego doszło?! KE właściwie na każdym kroku podkreśla, że wymagania mają być dostosowane do specyfiki krajowej państw członkowskich. Skąd więc takie karygodne niedopatrzenie?

Generalnie należy zdementować i pożegnać funkcjonujące w przestrzeni publicznej przekonanie, że Unia bezwzględnie czegoś wymaga. Przed sformułowaniem aktu prawnego wszystkie kraje członkowskie mogą się wypowiedzieć w określonej kwestii. Widzieliśmy zresztą, że jeśli Polsce nie odpowiadały jakieś rozwiązania, to nasi przedstawiciele nie wahali się blokować innych unijnych inicjatyw albo zdecydowanie wymóc realizację swoich koncepcji, jak choćby w kwestii zboża z Ukrainy. A w negocjowaniu spraw rolnictwa wykazujemy dziwny bezwład.

Obecna sytuacja geopolityczna i konieczność zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego w Europie to z pewnością wystarczający powód, żeby powrócić do negocjacji w spornych lub zbyt rygorystycznych kwestiach.

Czy Unia będzie zaglądać nam w talerze?
Na zakończenie powróćmy do tytułowych „robaków” na talerzu. Czy rzeczywiście Unia będzie wymagała od nas żywienia się owadami?

Białko owadów jest pełnowartościowe, wyprodukowane niemal z niczego, ponieważ z komponentów paszowych zawierających 8–9% białka ogólnego owad buduje struktury zawierające 40–60% białka. Białko to jest porównywalne strawnością do białka jaja kurzego, a składem aminokwasowym przypomina białka mleka i wołowiny. Zawiera cenne aminokwasy: treoninę, walinę, histydynę, fenyloalaninę, tyrozynę, a od niektórych owadów także lizynę i tryptofan. Ze względu na wysokie (wyższe niż w białkach zwierząt kręgowych) właściwości przeciwutleniające trawionych owadów wykazano także właściwości prozdrowotne takiej diety. Oprócz białka, mączki z owadów zawierają 14–31% tłuszczów bogatych w kwasy nienasycone, w tym oleinowy, linolowy i α-linolenowy. Jest ich więcej niż w mączce rybnej czy drobiowej. Ciekawostką jest możliwość uzyskania oleju po odtłuszczeniu mączki z owadów, który może być wykorzystany zarówno do celów konsumpcyjnych, jak i jako komponent do produkcji biodiesla.

Czy robaki to przysmaki… dla ludzi?
Jak widać, białko i tłuszcz pochodzenia owadziego może mieć wiele zastosowań. W dobie dyskusji dotyczących tego, że zwierzęta hodowlane konkurują z ludźmi o pożywienie, w szczególności zawierające właśnie białko i energię, mączki z owadów jawią się jako idealne rozwiązanie takich problemów. Jest to również świetny argument podważający narrację niektórych środowisk, że należy zlikwidować hodowlę zwierząt, ponieważ przez nią brakuje żywności dla ludzi. Oczywiście, jak każda nowinka i alternatywa dla tradycyjnej żywności, z pewnością białko owadzie zagości na półkach sklepowych, jak napoje roślinne i mięsopodobne wyroby z soi. Już można kupić czipsy ze świerszczy czy batoniki daktylowe z białkiem owadów. Przetestowałam dla Państwa chrupki z dodatkiem białka owadziego. Smakują… grochem, gdyż z tego są zrobione, a dodatek białka ma tylko wzbogacić skład (nie smak) przekąski. Bardzo możliwe, że – jeśli będzie to uzasadnione ekonomicznie – takie białko znajdzie się np. w odżywkach, wypierając białko serwatkowe. Należy tylko zadbać, aby w przepisach prawnych znalazły się wymagania dotyczące informowania o składzie i pochodzeniu takiego białka, a nikt nie będzie nieświadomie zmuszony do korzystania z takich dodatków.

Nie straszmy się Unią
Podsumowując – zadbajmy o to, aby Zielony Ład działał na korzyść polskich rolników i hodowców. Zacznijmy wymagać, aby negocjacje dotyczące regulacji prawnych były rzetelnie konsultowane ze środowiskiem producentów rolnych i nie były przypadkowym aktem, w którym nie mamy własnej propozycji. To wszystko jest możliwe.

Bo jeśli tego nie dopilnujemy, to ktoś za nas będzie musiał zdecydować, co mamy jeść i jak produkować.

Nadchodzące wydarzenia