Trzeba robić swoje
Kryzys dotyka wszystkich gospodarstw mlecznych w naszym kraju. Zarówno mniejszych, jak i takich, gdzie w oborach utrzymywanych jest po kilkaset sztuk bydła. Do tych ostatnich niewątpliwie należy Przedsiębiorstwo Rolno‑Produkcyjne „Wiosna” z Pomorza, w którym niedawno gościliśmy. O opinię na temat sytuacji na rynku i jak przetrwać trudne czasy poprosiliśmy pana Krzysztofa Reszkę, głównego hodowcę w tym gospodarstwie.
tekst i zdjęia: Mateusz Uciński
Panie Krzysztofie, proszę pokrótce opowiedzieć o Przedsiębiorstwie Rolno-Produkcyjnym „Wiosna”.
Przedsiębiorstwo Rolno-Produkcyjne „Wiosna” ma swoją siedzibę w Warszawie. Składają się na nie dwie fermy. Obecnie znajdujemy się w Karwieńskich Błotach Pierwszych, gdzie utrzymujemy krowy mleczne, jałówki cielne i prowadzimy odchów cieląt na pierwszym etapie, czyli tak do około trzech miesięcy. Druga ferma położona jest w Żarnowcu, gdzie znajduje się reszta hodowlanej młodzieży. Obecnie jesteśmy w trakcie reorganizacji, remontujemy tu dwa budynki i będziemy przenosić całe stado do tej lokalizacji. Nasze gospodarstwo zajmuje się wyłącznie produkcją mleka. Nie mamy produkcji roślinnej, takiej jak zboża, tylko wszystko pod produkcję zwierzęcą, czyli kukurydza, lucerna, i użytki zielone na torfach. Utrzymujemy rocznie ok. 400 krów w doju.
Mieliście ostatnio jakieś problemy w tej hodowli?
Głównym problemem naszej obory jest brak wentylacji, ale z tym – mam nadzieję – niedługo się uporamy. Dużym problemem były kłopoty z rozrodem, które zaczęły się już w zeszłym roku. Ubiegłego lata – był to przełom lipca, sierpnia i początek września – w ogóle nie inseminowaliśmy. Nie było sensu. Skuteczność zabiegów oscylowała na poziomie między 1% a 5%, więc koszty były olbrzymie. Potem wróciliśmy do zacielania, ale też nie było różowo. Dlatego od marca tego roku wdrożyliśmy program synchronizacji RUI, i są efekty. Udało nam się stado wyprowadzić na prostą. Niestety część krów trzeba przeznaczyć na sprzedaż lub na ubycia, ale te, które mamy w tej chwili, udaje nam się na bieżąco inseminować, a wyniki mamy na poziomie 65%. W porównaniu do zeszłorocznych 5% jest to duży skok. Zwłaszcza że nie mamy na stałe lekarza weterynarii, który by to poprowadził, a z weterynarzami współpracujemy wyłącznie w zakresie właśnie tych doraźnych interwencji natury zdrowotnej w stadzie. Dzięki pomocy Alta Genetics w pracy ze stadem wspiera nas Sławomir Kuźmiński, który przeprowadził audyty w naszej oborze i podpowiedział, co możemy zmienić. Bardzo dobrym rozwiązaniem w naszej hodowli okazały się testy cielności z mleka, czyli popularne PAG-i, które świetnie się sprawdzają właśnie w przypadku braku opieki weterynaryjnej. Są bardzo wygodne, ponieważ wykonywane za ich pomocą badanie jest bezinwazyjne, a kiedy krowa i tak jest na hali udojowej, jest to banalnie proste. Sami pobieramy próbki i wysyłamy do laboratorium PFHBiPM i na bieżąco widzimy, co robić. Krótko mówiąc – radzimy sobie, jak możemy, i ogólnie jesteśmy zadowoleni. To, co udało nam się osiągnąć obecnie, przez ostatnie cztery miesiące, jest naprawdę bardzo zadowalające. Teraz czekamy na montaż wentylacji, czyli mieszaczy i wiatraków w systemie mieszanym. Już nawet podpisaliśmy umowę z firmą, która ma to wykonać.
Pozostając jeszcze w temacie rozrodu – na jakie cechy w doborze najbardziej stawiacie?
Głównie jest to wydajność. Nie zapominamy także o zdrowotności, i staramy się iść w tym kierunku. Mówiąc szczerze, nam nie zależy na tym, żeby była to piękna krowa, żeby jeździć z nią po wystawach, bo nie jeździmy – ale ma się doić. Czyli krótko mówiąc, stawiamy bardziej na ekonomię niż na cechy pokrojowe. Tak jak wspomniałem, nie zapominamy o zdrowotności, zwłaszcza o kwestiach, które dotyczą nóg, bo mieliśmy z tym pewne problemy, szczególnie z racicami. Współpracujemy z korektorem, który do nas przyjeżdża i daje nam wytyczne. Stosujemy kąpiele, i tak wielu kłopotów już nie mamy.
Panie Krzysztofie, jak wygląda u Was ostatni czas? Nie jest to najlepszy ekonomicznie okres?
Powiem tak…, na tę chwilę cena mleka jest dużo niższa, szacując, że jest to ok. 60 gr mniej, niż było w lutym czy w styczniu, ale jeszcze nie jest na tyle niska, żebyśmy dopłacali do tego interesu. Jest tego dużo mniej, i to jest odczuwalne, bo – jak wspominałem – zaplanowaliśmy spore inwestycje i teraz tych pieniążków zaczyna po prostu brakować. Jak będzie dalej, tego nie wiemy.
A jak jest w takim razie z kosztami produkcji?
Tylko rosną, możemy próbować gdzieś zaoszczędzić, i tu poczyniliśmy już pewne działania. Szukamy firm paszowych czy dostarczających preparaty witaminowo-mineralne, gdzie jest troszeczkę taniej. Ale patrzymy także na jakość, więc próbujemy to wypośrodkować. Bardzo się staramy, żeby te cięcia w kosztach nie powodowały, że będziemy kupować gorsze preparaty. Usiłujemy to zbilansować. Korzystamy w naszej hodowli np. z paszy pełnoporcjowej. Umówiliśmy się z firmą, która nam dostarcza paszę, że będziemy informowani o jej komponentach, zwłaszcza w przypadku wzrostu ceny. Mamy świadomość, że oni będą próbowali żonglować jakimiś komponentami, żeby było taniej. Ale z praktyki wiem, że nie każdy komponent drugiemu odpowiada. To ja chcę podjąć decyzję, czy będziemy świadomie płacić więcej, ale jakość paszy pozostanie bez zmian, czy będziemy płacić mniej, ale jakość paszy zostanie zachwiana. Więc staramy się, żeby kosztem krów aż tak mocno nie oszczędzać, bo za pół roku może się okazać, że ta oszczędność wyszła nam bokiem.
Gdyby miał Pan wskazać jeden, dwa punkty najbardziej newralgiczne w tym kryzysie – co by Pan wskazał?
Na pewno będą to nawozy, których my aż tak dużo nie używamy, ale widzimy, że są fundamentalnie drogie. Kolejnym punktem newralgicznym obecnej sytuacji w rolnictwie na pewno są koszty pracownicze, które są coraz wyższe. My na to, niestety, żadnego wpływu nie mamy. Jesteśmy za tym, żeby pracownicy zarabiali godne pieniądze i dużo, ale w tym momencie inflacja robi swoje. W naszym gospodarstwie staramy się nie zamrażać pensji, bo jesteśmy świadomi, że mamy załogę, która jest ze sobą zgrana i dobrze pracuje. Nie chcemy ryzykować takiej sytuacji, że za chwilę jeden czy drugi powie, że skoro nie daliśmy mu więcej, to on sobie pójdzie gdzie indziej, a my będziemy szukać na rynku kolejnej osoby. Zresztą to wcale nie jest takie proste! Mieliśmy już przypadki, że pracownicy, których znaleźliśmy, podobno mieli uprawnienia na wszystko, a potem się okazywało, że tak naprawdę nic nie potrafili robić. Nawet w tej chwili szukamy pracowników. I nie wykluczam, że jeżeli nie uda nam się zatrudnić Polaków, to po raz pierwszy w historii gospodarstwa będziemy musieli sięgnąć po obcokrajowców – czego się obawiamy, bo w naszej branży podstawą jest zgrany zespół, a w tym przypadku nie wiadomo, jak będzie. Wracając jeszcze do kosztów, to nie zapominajmy o rosnących kosztach paliwa, oleju napędowego czy energii elektrycznej – to wszystko się wiąże. Do tego dochodzą koszty części zamiennych do wszelkich maszyn i urządzeń, a to są ogromne pieniądze, koszty są kilka razy wyższe niż były do tej pory.
Jak Pan myśli, właśnie w kontekście kosztów, czy w przyszłości będzie lepiej, czy gorzej?
Niestety, uważam, że będzie gorzej, bo koszty, które ponieśliśmy teraz, szczerze mówiąc, odbiją się na nas w przyszłym roku. Przecież paszami, które przygotowujemy obecnie, będziemy karmić w przyszłym roku, wtedy też wzrosną koszty żywieniowe, chociażby cena paszy objętościowej. My w stu procentach bazujemy na usługach, czyli nie robimy paszy sami, tylko firma usługowa wszystko nam przygotowuje – także te koszty też pewnie wzrosną. Jesteśmy świadomi, że pasze, którymi karmimy teraz, są tańsze w porównaniu z tymi, którymi będziemy skarmiać w przyszłym roku. Do tego dochodzi jeszcze susza.
Właśnie, jak z suszą? W tym regionie to chyba duży problem?
Zdecydowanie tak. Chociaż przez ostatnie dni trochę nam popaduje, to i tak kukurydza straciła bardzo dużo. Założyliśmy w tym roku ponad 30 ha lucernika, i ta uprawa bardzo cierpi, bo jeszcze nie zdążyła się ukorzenić tak, jak powinna, do tego zbiór traw jest dużo słabszy niż w ubiegłym roku. Nie dość, że mamy 100% użytków zielonych na torfach, to tutaj, na północy, bardzo późno rusza wegetacja, więc tracimy mnóstwo czasu. I teraz, jak było zimno, to zrobiło się też mokro, a jak się zrobiło cieplej, to od razu było sucho. Uprawy tutaj to loteria.
Jak Pan widzi przyszłość PRP „Wiosna” w kontekście obecnego kryzysu?
W naszym gospodarstwie, mimo tych negatywnych impulsów z zewnątrz, nadal staramy się rozwijać: remontujemy, inwestujemy, pracujemy nad naszym stadem, prowadzimy jak najbardziej efektywny rozród i jak najbardziej opłacalną produkcję mleka. Po prostu widzimy, że mimo nieciekawej sytuacji na rynku, trzeba inwestować, bo w przyszłości te inwestycje powinny dać nam dodatkowe pieniądze. Nie można się poddawać.