Złote gody hodowców z ziemi oleckiej
Państwo Janina i Czesław Leykowie wraz z synem Karolem prowadzą w miejscowości Szeszki (gm. Wieliczki w woj. warmińsko-mazurskim) 300-hektarowe gospodarstwo rolne z pogłowiem ok. 200 krów mlecznych. Czesław Leyk przez 30 lat zasiadał w radzie nadzorczej OSM Olecko, z czego 18 lat jako jej przewodniczący. Przez dwie kadencje działał w radzie Banku Spółdzielczego w Olecku. Był przewodniczącym rady Gminy Wieliczki pierwszej kadencji, a od 33 lat jest sołtysem miejscowości, w której mieszka. Za swoją złożoną działalność społeczną został odznaczony m.in. Brązowym, Srebrnym oraz Złotym Krzyżem Zasługi (odbieranym z rąk prezydentów RP Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego), odznaką „Zasłużony Działacz Ruchu Spółdzielczego” czy „Zasłużony Pracownik Rolnictwa”. Jak podkreśla wraz z małżonką, ich największym kapitałem jest rodzina – mają dwie córki, dwóch synów oraz dziewięcioro wnucząt. 7 lutego bieżącego roku Państwo Leykowie obchodzili jubileusz 50-lecia pożycia małżeńskiego. Z tej okazji podzielili się z nami refleksjami m.in. na temat prowadzonego przez te lata gospodarstwa.
rozmawiał: Michał Krukowski
Na jakie trudności w prowadzeniu gospodarstwa Państwo natrafili w ciągu pół wieku?
Szczególnie początki były trudne. Do wszystkiego musieliśmy dojść sami. Zakupione gospodarstwo wymagało całkowitej renowacji. Nie mieliśmy nic. Wspomagaliśmy się kredytami, które trzeba było spłacić. Najgorszy był czas, kiedy pan Balcerowicz podniósł stopy procentowe. Wówczas wiele gospodarstw upadło. To, co się udało gospodarzom zgromadzić przez lata, stracili w ciągu roku. Nie byliśmy wyjątkiem, robiliśmy wszystko, żeby jak najszybciej spłacić kredyt i uniknąć drastycznych odsetek, które niejednokrotnie przewyższały kwotę udzielonego kredytu.
Jak postępował rozwój gospodarstwa?
Zaczynaliśmy od 12 ha na piaskach. Z uwagi na jakość gleby koncentrowaliśmy się głównie na bydle, które mogło żywić się na łąkach. Stopniowo dokupywaliśmy ziemię i wprowadzaliśmy hodowlę trzody. Było to konieczne z uwagi na zmienny rynek. W efekcie, naprzemiennie, w zależności od sytuacji, zysk z hodowli trzody pokrywał niedobór, który występował na bydle, i odwrotnie. Dodatkowo uprawialiśmy tytoń. Wymagało to ogromnego wysiłku całej rodziny, ale było niezbędne, by przetrwać. Każda wolna złotówka była inwestowana w zakup ziemi, sprzętu, nowych ras bydła i trzody czy modernizację budynków. Jak się nie rozwijasz, to się cofasz – jak powiadają – i jest to prawda. Gdybyśmy przykładowo nie zakupili kosztownego zbiornika na mleko, już dawno nie moglibyśmy tego mleka sprzedawać. Wydatek jest duży, ale zwraca się latami, a jak już się zwróci, to często trzeba kupić nowy.
Jakie są problemy w hodowli dziś w porównaniu z tymi sprzed lat pięćdziesięciu czy czterdziestu?
Najogólniej, to dziś wszystko jest dostępne, byle mieć pieniądze, ale za to jest problem ze zbytem tego, co się udało wytworzyć. Kiedyś były problemy z nabyciem towaru, za to mniejszy był problem ze zbytem. Wcześniej miało się mniej krów, a w efekcie zysk był podobny do dzisiejszego, przy dużej liczbie krów, bo koszty są wyższe.
Patrząc z perspektywy pięknego jubileuszu, prowadzenie gospodarstwa to była praca czy pasja?
Sądzę, że wybrany zawód to bardziej pasja. Mogliśmy pracować gdzie indziej, kiedyś o pracę było łatwiej, ale wybraliśmy wieś.
Czy myślą Państwo jeszcze o rozwoju gospodarstwa?
Zdecydowanie tak, ale gospodarstwo przekazaliśmy już synowi Karolowi.
Gdyby Państwo mogli cofnąć czas i naprawić jedną sprawę, co by to było?
Uważamy, że gdybyśmy na samym początku wzięli większy kredyt, to wcześniej rozwinęlibyśmy gospodarstwo. Gdybyśmy mieli kiedyś to, co nam się udało zdobyć, żylibyśmy na wysokim poziomie, dzisiaj odczuwalna jest tylko większa ilość pracy i konieczność większych inwestycji.
Jakie są Państwa zalecenia dla młodych związków? Jak przeżyć na wsi 50 lat razem?
Praca na wsi jest ciężka, szczególnie gdy się jej nie lubi. Nie ma tu wakacji, urlopów, żadnych dni wolnych. Nawet w weekend zwierzęta trzeba opatrzyć i nakarmić. Wybierając wieś, warto się zastanowić. Jeżeli to się lubi, to nie czuje się tych uciążliwości. Ważne, żeby iść drogą, którą chcą podążać wspólnie małżonkowie, w przeciwnym razie powstają konflikty.
Które wyzwanie było największe?
Największym wyzwaniem był zakup gospodarstwa rolnego. Mieliśmy w miarę ustabilizowaną pozycję i sytuację, ale zawsze marzyliśmy o własnej ziemi. Zachwycają nas krajobrazy, jeziora i piękno zielonych łąk. Pamiętamy, jak nam się trzęsły dłonie, gdy podpisywaliśmy umowę wysokiego kredytu na zakup gospodarstwa.
Jaka jest recepta na długowieczność związku?
Miłość, wzajemne zaufanie i szacunek. Wydaje się to banałem, ale po latach stwierdzamy, że jest to prawdziwe. Jak jedno podejmie decyzję, to drugie – niezależnie, czy jest pewne jej trafności – wspiera partnera i razem pokonuje trudności.
Co jest w życiu najważniejsze?
Najważniejsze jest zdrowie, później miłość. We dwoje jest większa motywacja do życia i pracy. Bardzo ważne są dzieci i wnuki, to dla nich żyjemy i jesteśmy szczęśliwi, gdy im się układa.
Jaka jest Państwa metoda na rozwiązywanie sporów małżeńskich?
Trzeba rozmawiać ze sobą i ufać sobie wzajemnie. Ważny jest szacunek dla drugiej osoby i zrozumienie. Z wiekiem problemy są inne, a kłótnie niczego nie rozwiązują. Warto więc cieszyć się razem każdym dniem.
Kto jest Waszym autorytetem?
Zapewne nasi rodzice, następnie papież Jan Paweł II.
Z czego jesteście dumni?
Jesteśmy dumni z naszych dzieci, że udało się nam wychować ich na porządnych i wykształconych ludzi. Cała czwórka ma wyższe wykształcenie. Jesteśmy dumni także z tego, że udało się nam razem przetrwać te 50 lat i przezwyciężyć wiele trudności.
Czego życzycie swoim dzieciom na przyszłość?
Życzymy im, żeby praca była ich pasją, przynosiła im satysfakcję. Życzymy im siły, wytrwałości, a przede wszystkim zdrowia i miłości.
Dziękuję za rozmowę.