Przerwać chocholi taniec

Regionalny Związek Producentów Mleka i Hodowców Bydła na Podlasiu to młoda organizacja, która stawia sobie ambitne cele jak najlepszego i najbardziej wiarygodnego reprezentowania podlaskich hodowców w naszym kraju. Co leżało u podstaw powstania tego związku, na co stawia w swoich działaniach i do czego będzie dążył, zapytaliśmy jego założycieli – Jana Zawadzkiego i Wiesława Kuleszę.

tekst i zdjęcia: Mateusz Uciński

Drodzy Panowie, żyjemy w czasach dość trudnych dla mleczarstwa. Powiedzcie, co Waszym zdaniem jest w tej chwili najbardziej potrzebne polskim hodowcom?
Wiesław Kulesza: Przede wszystkim bardzo stabilna gospodarka i spokój, a nie wkradanie się polityki w szeregi zrzeszeń rolników. A największy spokój daje rolnikowi stabilizacja, bo bez tego nie da się współpracować chociażby z tak dużą firmą, jaką jest Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka, z jej pracownikami w regionach, z otwartością na wszelkie hodowlane nowości. Razem z kolegą, prezesem Zawadzkim, jesteśmy tu przede wszystkim po to, żeby pomagać, a nie dzielić. Proszę zwrócić uwagę, że w podlaskim związku pojawili się nowi ludzie, z hasłami odnowy tej organizacji, a okazali się osobami bardzo roszczeniowymi, mającymi nieustanne pretensje o wszystko. Może za późno się urodzili, ale to nie jest nasza wina. Mam długoletni staż, od początku założenia związku hodowców bydła na Podlasiu i późniejszego zrzeszenia się w federację. Aktywnie uczestniczyłem w życiu tych organizacji i doskonale pamiętam, że pojednanie wszystkich struktur hodowców w Polsce odbyło się znakomicie, właśnie przez spokój, zgodę i dobre kierowanie. Nasz prezydent jest człowiekiem przyjaznym, pluralizm jest pełny, a każdy związek jest reprezentowany na równym, demokratycznym poziomie. To po co teraz temu przeczyć i mówić różnymi językami?
Myślę, że teraz najbardziej potrzebna wśród hodowców jest jedność. Jedność, która kiedyś doskonale funkcjonowała, a której ostatnio niestety zabrakło. Ostatni rok był bardzo trudny, nie tylko dla samych rolników, ale także dla ich zrzeszeń.

Co leżało u podstaw założenia Regionalnego Związku Producentów Mleka i Hodowców Bydła na Podlasiu? Poczuliście się niepotrzebni?
Jan Zawadzki: Na pewno w pewnym sensie tak! W moim Kole, gdzie byłem prezesem, zawsze stawiałem na młodych, których moim zdaniem należy przygotowywać do przejęcia sterów, nauczyć wszystkiego, aby poznali funkcjonowanie takich organizacji jak nasza, ich struktury, kierunki działania. Byli młodzi hodowcy bardzo dobrze rokujący i paradoksalnie to oni odsunęli mnie od grajewskiego koła. Pomyślałem, że może tak ma być i po prostu będę obserwował, co się dzieje, ale kiedy poziom wypaczeń stale rósł, nie mogłem już na to patrzeć spokojnie i z kolegą Wiesławem postanowiliśmy coś z tym zrobić, bo naprawdę źle się dzieje!

W.K.: Podlaski Związek Hodowców Bydła i Producentów Mleka jest w rozkładzie. Został opanowany przez praktycznie cztery, pięć osób, które systematycznie wprowadzają swoich hodowców w błąd. Stąd decyzja o zawiązaniu nowego związku i niebrnięciu w jeszcze większą szkodę, która może się skończyć naruszeniem struktur PFHBiPM. Widzieliśmy, jak to się skończyło w przypadku mazowieckiego związku i nie możemy na to pozwolić!

J.Z.: Związek hodowców powinien być otwarty i mieć w swoich strukturach reprezentantów z wszystkich powiatów województwa podlaskiego, a tak obecnie nie jest.

W.K.: Tak było za naszej władzy. Ja byłem przez pięć kadencji skarbnikiem i była pełna transparentność, a na każdym ze spotkań zarządu był przedstawiany stan finansów. Zakładając nowy związek, chcielibyśmy wprowadzić z powrotem przejrzystość naszych działań. Nie chcemy, by było tak, jak w przypadku tego, co się dzieje na posiedzeniach PZHBiPM, gdzie panuje absurd i chaos. Bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy w zarządzie związku zasiada trzech sekretarzy i pięciu wiceprezesów. Kiedy członkom związku czy nawet Komisji Rewizyjnej odmawia się informacji o stanie finansów. Kiedy w nowych władzach związku reprezentatywność jest taka, że po trzech, czterech hodowców wywodzi się z jednego koła, a z sześciu kół nie ma żadnego. To dla nas było niedopuszczalne, tak nie da się pracować! I chcę tutaj zaznaczyć, że Regionalny Związek Producentów Mleka i Hodowców Bydła na Podlasiu to nie tylko Zawadzki i Kulesza, tylko z każdego koła otwarcie zaprosiliśmy kolegów do współpracy, pytając, czy mają chęć tworzenia nowych struktur, kontynuując to, co było dobre w starym związku, a może być jeszcze lepsze. Teraz z każdego koła jest reprezentant, a w komitecie założycielskim jest osiemnaścioro osób. Prezesem związku został Jan Zawadzki, człowiek, który jest rozpoznawalny, przewodzi dziś jednej z największych mleczarni nie tylko w Polsce, ale i w Europie. I trzeba mocno zaznaczyć – to nie jest człowiek z przypadku! Nie chcę, broń Boże, umniejszać nowym władzom podlaskiego związku, ale są to ludzie znikąd. Można powiedzieć, że są to przysłowiowi wędrowcy, którzy nie zagrzali miejsca w swoich macierzystych mleczarniach. Stale je zmieniają, bo ciągle im coś nie pasuje. To taki typ ludzi, którzy swoim buntem doprowadzili do absencji na wielu związkowych zebraniach. Podam przykład. Prowadzę koło zambrowskie i pięć razy zmieniałem lokum na większe, bo z roku na rok koło się rozrastało. Miałem po sto pięćdziesięcioro, po sto sześćdziesięcioro ludzi na zebraniach! A przed wyborami, kiedy przyszli ci panowie i zaczęli judzić, frekwencja spadła do 7%. O czymś to świadczy, prawda? Ale w tym jest pewien cel – im mniej ludzi, tym łatwiej tę większość zachować. Przyszło dwanaścioro ludzi na zebranie i siedmioro wybrało prezesa. A więc taka jest ich reprezentatywność.

J.Z.: To są ludzie bardzo roszczeniowi. Funkcjonuję w strukturach rady Mlekpolu praktycznie od 1994 roku. W tym czasie oczywiście parę osób w radzie się zmieniło, ale funkcjonowaliśmy i spółdzielnia się rozrastała. Jednak w 2019 roku wspomniani panowie próbowali zmienić władze mleczarni. Bo jeżeli raptem zarząd, który budował spółdzielnię przez czterdzieści lat, staje się niepotrzebny i następują próby odwołania przewodniczącego, a później odwołanie zarządu w środku kadencji, to jest to bardzo niebezpieczne. Dużo pracy nas potem kosztowało, żeby wyprowadzić to wszystko na dobry tor i żeby spółdzielnia nie straciła wiarygodności. Zaznaczam, były to te same osoby, które potem zaczęły mieszać w strukturach podlaskiego związku i federacji. To było działanie przez wprowadzenie chaosu.

Krótko mówiąc, trzeba było przerwać ten chocholi taniec, żeby zbudować coś nowego, opartego na najlepszych hodowlanych tradycjach Podlasia i najlepszych hodowcach tego regionu. Panowie, obydwaj jesteście hodowcami, producentami mleka, wieloletnimi działaczami społecznymi. Macie w każdej z tych dziedzin duże doświadczenie i sporą wiedzę. Jakie zatem stawiacie cele przed Regionalnym Związkiem Producentów Mleka i Hodowców Bydła na Podlasiu?
W.K.: Naszym priorytetem przede wszystkim jest to, żeby zapanował spokój. My na siłę nikogo nie namawiamy, tylko chcemy pokazać, że mamy doświadczenie i umiejętności do budowy czegoś nowego, co wesprze podlaskie gospodarstwa i ich właścicieli. Będziemy dążyć do tego, żeby się zjednoczyć w tym nowym związku, który chce pracować, pomagać w tych trudnych czasach, tak jak to było kiedyś w PZHBIPM, a nie dzielić.

Czy były jakieś próby pojednania na Podlasiu?
W.K.: Myśleliśmy, że doskonałą okazją do tego będzie poświęcenie sztandaru Podlaskiego Związku Hodowców Bydła i Producentów Mleka. Wiadomo, sztandar to najwyższy honor i majestat dla związku. Ale to, co się potem wydarzyło, to już była czysta kpina.

J.Z.: Prezes Żochowski zaprosił mnie na prezydium PZHBiPM poświęcone tej uroczystości, i pojechałem na nie. Wyszedłem może po dziesięciu minutach, bo to nie była rozmowa hodowców, tylko jakaś nagonka na prezesa. Niekulturalna, obrzydliwa…

W.K.: Ja zostałem na sali, byłem w komitecie organizacyjnym tej imprezy. Uważam, że to ważne wydarzenie i powinno się do tego podejść z pełną powagą i kulturą. Ale tak się nie stało. Nowy zarząd związku wszędzie piętrzył problemy. Prezydent Leszek Hądzlik, mimo że nie dostał zaproszenia od władz związku, a od dyrektora biura, zaproponował, żeby wspomóc ten nowy sztandar i na ten przysłowiowy gwóźdź przeznaczył 10 tys. złotych, co Prezydium Federacji jednogłośnie zaakceptowało. Mimo to wciąż było coś nie po myśli władz PZHBiPM. Jak to się skończyło? Wszyscy widzieliśmy. Na uroczystości poświęcenia sztandaru nie pojawił się nikt z władz federacyjnych, agencyjnych, samorządowych ani lokalnych. To był piknik rodzinny, a nie ważna związkowa uroczystość. To bardzo boli – bo kiedyś ten związek słynął z doskonałej współpracy z wszystkimi władzami. Nam jako jedynym udało się zorganizować wystawę podczas pandemii! A teraz…? To też było impulsem, że nie da się dalej tak współpracować. Jednocześnie stało się to dla mnie i kolegi Zawadzkiego „napędem”, żeby w nowym związku odnowić te kontakty i przywrócić reprezentatywność.

Jak trzeba to zrobić?
W.K.: Myślę, że tutaj bardzo ważna jest chociażby współpraca ze spółdzielniami. Część młodych hodowców może nie rozumieć tego, czym są spółdzielnie, dlaczego powstały, w których latach. One przecież nie powstały z bogactwa, tylko z chęci utworzenia jakiegoś wspólnego majątku i jego rozbudowywania dla wspólnego dobra. To tak naprawdę nasze karmicielki, i o tym należy pamiętać. My mamy, jak wspomniałem, naprawdę duże doświadczenie, które stale pogłębiamy i chcemy się nim dzielić z innymi. Poza tym trzeba rozmawiać ze wszystkimi. Komunikacja to przecież podstawa.

Co jest teraz, Panów zdaniem, najważniejsze dla podlaskich hodowców?
J.Z.: Stabilność i spokój. Nie kłótnie. Nie szczucie na siebie. Współpraca ze sobą, z Federacją, władzami lokalnymi i tymi na szczeblu centralnym, spółdzielniami mleczarskimi, uczelniami czy jednostkami naukowymi – aby jak najbardziej pomagać hodowcom. Żyjemy razem z tymi ludźmi i słyszymy ich postulaty. Nasze nazwiska są rozpoznawalne i to jest bardzo ciężka społeczna odpowiedzialność.

W.K.: Bawi mnie, że wyborczym hasłem nowych władz podlaskiego związku było odcięcie od koryta. Chciałem jednak zauważyć, że ja, odchodząc ze stanowiska skarbnika, zostawiłem w tym korycie 216 tys. złotych. Za swoją działalność nie pobierałem, podobnie jak koledzy, żadnego wynagrodzenia. To trochę tak, jak z zarzutami tych samych ludzi, że w PFHBiPM nie ma transparentności i że Federacja jest źle zarządzana. Po tylu kontrolach różnego szczebla, które przeszła i które nie wykazały absolutnie żadnych uchybień, to kpina. Zwłaszcza gdy samemu nie wypłaca się hodowcom uzgodnionych pieniędzy za uczestnictwo i nagrody na wystawie.

Krótko mówiąc, chcecie Panowie przywrócić najlepsze standardy działania związków na Podlasiu, zapewniając spokój, a także być pomostem pomiędzy hodowcami a mleczarniami?
J.Z.: Myślę, że to jest najważniejsze, bo na Podlasiu mamy najlepsze spółdzielnie mleczarskie w kraju. Trzeba zacieśniać z nimi współpracę, rozmawiać o tym, czego chcą hodowcy, czego zarządy mleczarni, w spokoju, bez politykowania. Korzystać jak najbardziej ze wsparcia Federacji, która dysponuje wyspecjalizowanym sztabem ludzi, różnorodnym doradztwem, genomowaniem, szkoleniami i ogólnie szeroko rozumianą edukacją rolników na temat trendów hodowlanych i produkcyjnych obecnie funkcjonujących na świecie. I jeszcze jedno. Nawet jeżeli w województwie funkcjonują dwa związki, to też jest między nimi możliwa współpraca. Zwyczajna, ludzka, bez politykowania, bo polityka nas niszczy! My nie występujemy na Facebooku. My po prostu chcemy rozmawiać z rolnikami i robimy to! Według mnie to najlepszy sposób na poprawę sytuacji w podlaskim mleczarstwie, a nie zabawa w wojenki.

Panowie, na koniec rozmowy powiedzcie, proszę, podlaskim hodowcom, czemu warto wstąpić do Waszego związku?
J.Z.: Bo chcemy budować to, co do tej pory było budowane i się sprawdzało, a naszym zdaniem coraz bardziej jest zaprzepaszczane. Chcemy, żeby hodowcy znowu mogli skoncentrować się na swojej pracy, mieć w niej wsparcie naszego związku, a także zagwarantowane jak najlepsze narzędzia do rozwoju. Pragniemy być gwarantem dobrych kontaktów nie tylko z mleczarniami, ale też z innymi związkami, instytucjami, z każdym, komu bliskie sercu jest podlaskie i polskie rolnictwo.

W.K.: Bardzo zależy nam na tym, aby spotkania kół hodowców nie świeciły pustkami, a znowu stały się miejscem rzeczowej, merytorycznej, nawet burzliwej dyskusji nad tym, co ważne dla naszej pracy, a nie przestrzenią do kłótni, podziałów i politycznych sporów. Bo tylko taki ruch związkowy ma sens. 

Reklama

Nadchodzące wydarzenia