Muczący terapeuci
Czujesz się zmęczony i zestresowany? Wizyty u psychologa stały się męczące i nie przynoszą rezultatów? Zastanawiasz się, czy nie sięgnąć po „cudowne” pigułki, tak chętnie przepisywane przez lekarzy osobom z początkami depresji? Rozwiązanie twoich problemów jest bliżej, niż myślisz. Muczy i pozwala się głaskać. Tak, mamy na myśli krowę…
tekst: Mateusz Uciński na podstawie CNN, „New York Times” i „Insider”
Podobno nie ma ludzi zdrowych psychicznie, są tylko jeszcze niezdiagnozowani. To oczywiście lekarska anegdota, ale pewne jest, że z roku na rok rośnie liczba osób nieradzących sobie ze stresem i balansujących na granicy depresji. Próbujących rozpaczliwie – podobnie jak Adam Miauczyński, bohater filmu „Dzień Świra” – za wszelką cenę wyciszyć się i odpocząć. Nie zawsze to się udaje. Okazuje się, że bardzo pomocne mogą być krowy, których wpływ na kondycję psychiczną człowieka zaczęto doceniać zarówno w Europie, jak i za oceanem.
Zbawienne głaskanie
Nie tak dawno pisaliśmy w naszym miesięczniku o programie resocjalizacji dla więźniów wprowadzonym przez rząd Szwecji, polegającym na odbywaniu końcówki wyroku na mlecznych farmach, gdzie osadzeni pracowali przy krowach. Obcowanie z bydłem ma tak pozytywny wpływ na człowieka, że zostało docenione również przez branżę wypoczynkową. Cow cudding, czyli terapeutyczne głaskanie krów, stało się ostatnio bardzo popularną praktyką, oferowaną przez wiele ośrodków z gatunku wellnes & spa. Początkowo te metody terapeutyczne znalazły swoich zwolenników w Europie, teraz brawurowo szturmują również Stany Zjednoczone. O cow cudding zrobiło się głośno za oceanem przy okazji ukazania się artykułów prasowych opisujących malowniczo położony w regionie Finger Lakes w stanie Nowy Jork kurort Mountain Horse Farm, w którym jedną z atrakcji są właśnie dwie przyjaźnie nastawione krowy – Bonnie i Bell. Wraz z mieszkającymi na farmie końmi, o imionach Cricket, Noa, Jaxon, Stetson, Suzie Q i Missy, dbają one o równowagę psychiczną gości odwiedzających ośrodek.
Właścicielką liczącego sobie 33 akry powierzchni kurortu jest pochodząca z Holandii Suzanne Vullers, jej firma oferuje sesje terapeutyczne z końmi od 2010 roku. Podczas wizyty w rodzinnym kraju pani Vullers dowiedziała się o korzyściach zdrowotnych wynikających z przytulania krów. I tak wiosną 2018 roku w Mountain Horse Farm zawitały wspomniane wcześniej Bonnie i Bell, i od razu zyskały ogromne powodzenie wśród bywalców farmy. Na stronie internetowej kurortu możemy przeczytać: „Wszystkie nasze konie i krowy znalazły u nas na zawsze swój dom, w którym mogą żyć długo i szczęśliwie. Nie hodujemy zwierząt i nie używamy ich do produkcji wołowiny czy mleka. Naszą pasją jest pozwalanie naszym koniom i krowom żyć w naturalnym środowisku. Bytują w mieszanym stadzie, w którym mogą nawiązywać silne przyjaźnie, tak jak na wolności. Spędziliśmy wiele godzin w terenie z naszymi zwierzętami, ucząc się, jak komunikują się ze sobą i jak stają się częścią swojego stada. Cenimy sobie relacje z nimi. Nie chodzi o dominację ani własność, tylko o przyjaźń. Współdziałamy z nimi na wolności, gdzie mogą się swobodnie poruszać. Kiedy spędzasz z nimi czas, wchodzisz w ich przestrzeń, kontakt z nimi jest tak samo ich wyborem, jak i twoim, a kiedy to następuje, jest magiczne, ponieważ wynika z wzajemnej akceptacji. Danie im wolności i wyboru robi różnicę. Wiedząc, że mają taką możliwość, nasze konie i krowy uwielbiają interakcje z ludźmi”. Jest to bardzo humanitarne i chwalebne podejście do czworonożnych podopiecznych.
Rentowne „przytulanki”
Jak już wspominaliśmy, pomysł wprowadzenia krów do oferty kurortu okazał się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Zwierzęta szybko się zaaklimatyzowały i okazały bardzo przyjazne dla zwiedzających.
– Wiele osób uważa psy lub koty za zwierzęta terapeutyczne – zauważa Suzanne Vullers. – Ludzie nie kojarzą tego typu praktyk z większymi zwierzętami, takimi jak krowy, a przecież to one mają tę cudowną właściwość, że kiedy trawią, lubią się kłaść, dzięki czemu można się wtedy o nie oprzeć lub do nich przytulić. To ważne, gdyż krowy mają nieco wolniejsze tętno niż człowiek i kiedy się je poczuje, nasz organizm często reaguje samoistnie w ten sposób, że sami się uspokajamy i podświadomie spowolniamy swoje reakcje. Należy jednak pamiętać, że nie jesteśmy małym zoo. Nie chodzi tylko o zadowolenie naszych klientów, a obopólną interakcję zarówno zwierząt, jak i ludzi – podkreśla właścicielka kurortu.
Brzmi to, trzeba przyznać, bardzo partnersko. Nie zapominajmy jednak, że jest to ośrodek wypoczynkowy, który musi przynosić zyski – także z głaskania i tulenia się do krów – a te terapie do najtańszych nie należą. Za jedną godzinę takiej przyjemności pod okiem pracownika kurortu zapłacimy 75 dolarów (około 290 zł) w grupie maksymalnie dwuosobowej, lub 120 dolarów (około 460 zł) w grupie do czterech osób. Mimo to chętnych nie brakuje, na krowią terapię trzeba zapisywać się z wyprzedzeniem. Uczestniczący w sesjach terapeutycznych goście ośrodka wychodzą z nich oczarowani i zadziwieni potulnością i charakterem zwierząt, których wiele osób dotychczas się bało. Zwierzęta te bywają bardo zabawne, a terapia przez kontakt z nimi podobno przynosi wymierne efekty. Ci, którzy spróbowali, bardzo sobie chwalą godziny spędzone w ich towarzystwie, podkreślają odstresowujące właściwości zwierząt.
Morał z tej opowieści sam się nasuwa: skoro i w Europie, i w Ameryce cow cudding ma takie powodzenie, to aż się prosi, aby pomysł ten przenieść na rodzimy grunt, gdzie wypalonych zawodowo i przemęczonych pracowników korporacji nie brakuje. Może zamiast brakować krowy, warto dać im jakiś kąt i szansę, by mogły pełnić funkcje terapeutyczne dla spragnionych spokoju i kontaktu z naturą menadżerów i prezesów, których gonią deadline’y kolejnych projektów. Te krowy na siebie zarobią, zapewne nie gorzej niż te produkcyjne, oczywiście, jeśli stawka będzie zbliżona do polskich realiów. Myślę, że 100 złotych za godzinę tulenia będzie w sam raz. Oczywiście w grupie do dwóch osób.