Jesteśmy globalną wioską
Coś mi się wydaje, że ostatnio mocno skurczył się świat. Nieprawdaż? Nie w kontekście geograficznym, ale raczej mentalnym. Jeszcze dwie dekady temu o tym, co nas otacza, wiedzieliśmy zdecydowanie mniej, przede wszystkim dlatego, że Internet był medium raczej dla wybrańców. Teraz młodsze pokolenie Polaków nie potrafi sobie tego nawet wyobrazić, zwłaszcza że większość z nas korzysta z platform społecznościowych, takich jak Facebook, Instagram czy WhatsApp. I to właśnie one definiują naszą rzeczywistość, zbliżają nas do siebie, zacierają granice państw, niwelują różnice wiekowe i światopoglądowe. Tak, tak, proszę Państwa, w dziedzinie hodowli bydła i produkcji mleka również…
Tekst: Mateusz Uciński
Kiedy myślę o tym, jak wyglądał świat kiedyś i jak wygląda teraz, zawsze przypomina mi się pewien dowcip, który moim zdaniem idealnie pokazuje różnice nie tylko międzypokoleniowe, ale także te w postrzeganiu otaczającej rzeczywistości. Brzmi on tak:
– Kiedyś to mieliście źle – mówi wnuk do dziadka. – Nie było Internetu, komórek, czata ani Gadu-Gadu… Jak ty babcię poznałeś?
– No, jak nie było? Wszystko było – odpowiada dziadek.
– Nie rozumiem – mówi wnuczek.
– No, przecież babcia mieszkała w internacie, jak wracała ze szkoły, to ja stałem na czatach, wychodziłem z nią na gadu-gadu, a gdyby nie komórka, to Ciebie i Twojego ojca nie byłoby na świecie…
Cóż, jak widać, wszystko jest kwestią odpowiedniego spojrzenia na sytuację. Nie zmienia to jednak faktu, że ogromna część naszej aktywności, zarówno prywatnej, jak i zawodowej, przeniosła się do Internetu. Jest to proces stale postępujący i raczej nie do powstrzymania. Obecne, dość trudne czasy, dobitnie pokazały, że sieć internetowa może być wybawieniem w kryzysowej sytuacji, a taką niewątpliwie był tzw. lockdown – przymusowa izolacja w czasie szalejącej pandemii. Właśnie wtedy przekonaliśmy się, że Internet, wykorzystywany dotychczas głównie do rozrywki, okazał się doskonałym narzędziem pracy. Miliony ludzi, którzy pozostali w domach, mogły kontynuować pracę. Wiele firm uchroniło to przed drastycznym cięciem etatów, a nawet bankructwem. Nadal kwitł handel, który ze sklepów stacjonarnych przeniósł się do Internetu, a dzieci mogły kontynuować naukę. Do tego dodajmy kwestie informacyjne, tu Internet, z racji zasięgu i szybkości, nie ma sobie równych. Gdy połączymy te zalety w całość, kształtuje się nam obraz współczesnego społeczeństwa, które de facto zostało zmuszone do działania w trybie online. Czy to źle? Bynajmniej, to po prostu znak czasów, w których żyjemy, skutek powszechności technologii i cyfrowej globalizacji. Marshall McLuhan w swojej książce „The Gutenberg Galaxy” (Galaktyka Gutenberga) już w 1962 r. wymyślił termin „globalna wioska” (ang. global village), opisujący trend, w którym masowe media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na wielką skalę. Trudno się nie zgodzić z jego wizją, gdy spełnia się ona na naszych oczach.
Jednym z bardziej jaskrawych przykładów ogólnoludzkiej globalizacji są media społecznościowe, których większość z nas używa. W kwietniu tego roku ogłoszono, że po raz pierwszy w historii ponad 3 mld ludzi aktywnie korzysta z Facebooka, Instagrama, WhatsApp lub Messengera. Biorąc pod uwagę oficjalne dane, które wskazują, że w 2018 r. populacja światowa liczyła ponad 7,6 mld, to prawie połowa ludzi na świecie udziela się w social media. Możemy śmiało powiedzieć, że jest to zjawisko na głowę bijące prasę, radio i telewizję. Dzieje się tak dzięki ogólnej dostępności, niesamowitej dynamice rozwoju, a także dzięki możliwości samodzielnego kreowania wizerunku tego typu platform i serwisów – ich kształtu, sposobu funkcjonowania… Przestaliśmy być widzami, czytelnikami, słuchaczami, a staliśmy się kreatorami – zarówno siebie, jak i rzeczywistości, która nas otacza. Proszę zauważyć, że posty publikowane na Facebooku czy Instagramie już nieraz były źródłem przemian społecznych, protestów czy niemal rewolucji, jak to miało miejsce w Turcji czy w Hongkongu. Potencjał mediów społecznościowych jest ogromy: od autopromocji, przez zabawę, edukację, politykę, po handel i reklamę. To troszkę tak, jakby tuż obok nas istniał świat równoległy, cyfrowy, w którym należy bywać, bo – jak głosi porzekadło – jeśli nie ma Cię na Facebooku, to nie żyjesz… Chociaż brzmi to jak mroczna antyutopia, rodem z serialu „Czarne Lustra”, w rzeczywistości nie wygląda tak groźnie.
Media społecznościowe, jak wspominaliśmy wcześniej, przekroczyły granice i umożliwiły kontakt ludziom, których dzielą tysiące kilometrów. Stworzyły, o dziwo, sieć powiązań, które bazując na światopoglądzie czy choćby upodobaniach, w pewnym sensie zaowocowały czymś na kształt nawet przyjaźni. Naturalnie, nie zapominam o wszechobecnym hejcie, ale ten wpisany jest poniekąd w ludzką naturę i występuje niemal wszędzie. Poza tym, co również ma niebagatelne znaczenie, social media stały się doskonałym lekiem na samotność i wyobcowanie, którego na świecie nie brakuje.
Zostawmy te ciut filozoficzne dywagacje i skupmy się na naszej hodowlanej branży. Przekonaliśmy się, że media społecznościowe stanowią doskonałą platformę do jej kreatywnego i bardzo efektywnego rozwoju. Kiedy przyjrzymy się temu zagadnieniu dokładniej, zauważymy, że łańcuch powiązań jest tu naprawdę ogromny: od prywatnych profili hodowców, przez strony firm wspomagających hodowlę bydła i produkcję mleka, mleczarnie, organizacje hodowlane i społeczne, jednostki naukowe, na organach samorządowych i państwowych kończąc. A gdy dodamy do tego wszelkiego rodzaju grupy tematyczne i dyskusyjne, mamy całe spektrum rodzimej hodowli krów mlecznych, a co za tym idzie – niesamowitą kopalnię wiedzy na interesujące nas tematy. I to za darmo, na wyciągnięcie ręki, a raczej na każde nasze kliknięcie. Niewątpliwie wielkim atutem serwisów społecznościowych jest ich absolutna multimedialność, co bardzo ułatwia przyswajanie informacji.
Posłużmy się przykładem. Jeśli hodowca ma problem w gospodarstwie lub w hodowli, a jest użytkownikiem na przykład Facebooka, do jego dyspozycji są tysiące stron na tej platformie, gdzie może uzyskać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Może spytać innych hodowców, dołączyć do grup tematycznych, takich jak Ocena PFHBiPM, szukać informacji na stronach poświęconych konkretnej usłudze, jak np. Stado OnLine, czy zwrócić się z pytaniem do przedstawicieli firm wspierających rolnictwo lub jednostek naukowych, które również posiadają swoje profile w tym serwisie społecznościowym. Prawdopodobieństwo, że uzyska odpowiedź lub przynajmniej poradę, jest ogromne. Do tego, jak już wspominaliśmy wcześniej, ma dostęp do ogromnej bazy wiedzy, udostępnianej w dogodnej dla niego formie: w postaci tekstu, prezentacji, grafiki, a także zdjęć i filmów.
Żeby jednak nie było zbyt różowo, koniecznie trzeba wspomnieć o bardzo ważnej kwestii, jaką jest wiarygodność informacji pozyskanych w mediach społecznościowch. Pamiętajmy, że mogą być one niezgodne z rzeczywistością. Przykładowo, hodowca na jednym z forów zadaje pytanie, czy warto kupować jałówki z konkretnego gospodarstwa. Otrzymuje odpowiedź np. przeczącą. Warto się zastanowić, dlaczego właśnie taką: czy doradzający sam kupił i nie był zadowolony, czy może jego znajomy miał problem z nabytymi sztukami, albo po prostu gdzieś słyszał, na zasadzie plotki, że jałówki z tego gospodarstwa nie są dobrym materiałem hodowlanym. Warto poznać powód każdej opinii, również negatywnej, bo może to, co komuś nie odpowiada (np. sztuki wybitnie niewystawowe), nie będzie przeszkadzało innemu hodowcy. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt, a mianowicie osobisty stosunek do hodowli, o którą pytamy. Nie można wykluczyć, że wystawiający negatywną opinię i właściciel gospodarstwa sprzedającego jałówki zwyczajnie się nie lubią i kiedy tylko mogą, rzucają sobie kłody pod nogi. Dlatego każdą ważną dla nas informację hodowlaną uzyskaną w mediach społecznościowych warto zweryfikować: poznać inne opinie, skonsultować z zootechnikiem, inspektorem nadzoru, doradcami lub specjalistami, do których mamy dostęp.
Podsumowując, social media to rzeczywistość, przed którą nie uciekniemy i która, obserwując cyfryzację świata, będzie stale i dynamicznie się rozwijać. Ale należy pamiętać, że to my decydujemy, w jakim stopniu w niej uczestniczymy i jak korzystamy z jej zasobów. Dla hodowców i producentów mleka to kolejna płaszczyzna do poszerzenia wiedzy, nawiązania cennych kontaktów i stworzenia społeczności skupionej wokół wspólnej pracy i pasji. I to nie jest prawda, że jeśli nie ma kogoś na Facebooku, to nie istnieje. Oczywiście, że istnieje, tylko coś go omija, coś może mu umknąć, być może istotnego dla jego gospodarstwa, stada czy hodowli. Bo globalna wioska tętni życiem jak ta prawdziwa i tak jak w tej prawdziwej, można wiele się dowiedzieć…