Mastitis to choroba zawodowa bydła
Sylwia Mucharska i Mariusz Idźkowski to doradcy ogólni Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka działający na Podlasiu. Tworzą swoisty duet, który od dwudziestu lat jest blisko rodzinnych gospodarstw mlecznych i doskonale rozumie, z jakimi problemami borykają się hodowcy. Oboje stawiają na ścisłą współpracę z producentami mleka, pomagają im i wspierają ich w bardzo wielu kwestiach związanych z pracą w stadzie bydła mlecznego. Rozmawialiśmy z nimi o jednym z najczęściej występujących praktycznie w każdej hodowli problemów, czyli o mastitis. Jak się okazało, trafiliśmy pod właściwy adres, gdyż o zwalczaniu zapalenia wymienia i profilaktyce wiedzą naprawdę bardzo dużo!
rozmawiał: Mateusz Uciński
Od wielu lat zajmujecie się zagadnieniem mastitis w stadach bydła mlecznego. Jak ocenilibyście stan rodzimych gospodarstw pod tym względem? Jaki jest poziom świadomości hodowców na ten temat?
Sylwia Mucharska: To prawda, zagadnieniem, o którym mówisz, zajmujemy się od bardzo wielu lat. Trzeba zaznaczyć, że problem jest na tyle złożony, że wymaga zaangażowania również doradców żywieniowych, zootechników i inspektorów nadzoru. Tak naprawdę najbliżej krowich wymion jest właśnie zootechnik oceny i to on zazwyczaj jest pierwszą osobą, z którą hodowca dzieli się frustracją, spowodowaną tym, że poziom komórek somatycznych w mleku podskoczył po ostatnim odbiorze, że mleko poszło pozaklasowo, że znowu i że drogo musiał leczyć itd., itd. To są bardzo ważne sygnały, na które zootechnik powinien zareagować! Podpowiedzieć, że są doradcy, którzy mają naprawdę dużą wiedzę na ten temat i mogą pomóc. Pokazać, jak zapobiegać takim sytuacjom w stadzie, zanim poziom zakażeń wymknie się spod kontroli. Właśnie do takich obór przyjeżdżamy i działamy najlepiej, jak umiemy. Oczywiście, tu nie może się dziać nic na siłę. Udane doradztwo to takie, w którym jest szczerość i współpraca. Wracając jednak do pytania – jeśli chodzi o jakość mleka pod względem liczby komórek somatycznych czy podejścia do zapalenia wymion u krów, to stan gospodarstw rodzinnych oceniam na bardzo zróżnicowany. Jedni hodowcy są tak zaangażowani, że samodzielnie wykonują w swoich gospodarstwach terenowe posiewy mleka, żeby szybko reagować na objawy zapalne u krów. Współpracują z lekarzami (i vice versa), doradcami, serwisantami dojarni, analizują nasze raporty. Generalnie dużo wiedzą, o wszystko pytają, a do tego są bardzo świadomi. Niestety, zdarzają się i tacy, którzy są przeciwieństwem tych pierwszych. Warto dodać, że znaczący wpływ na świadomość hodowcy krów i dążenie do poprawy jakości mleka ma podmiot skupujący. Dlaczego? Dlatego, że płacąc za surowiec, powinien wymagać, aby był on jak najwyższej jakości. Wiele mleczarń ma nawet swoje programy wspierające hodowców, co jest bardzo dobre. Nie ukrywam, że marzy się nam, mnie i Mariuszowi, właśnie taka partnerska współpraca z zakładami przetwarzającymi mleko.
Co jest główną przyczyną takiego stanu, jakie są powody zachorowań w stadach? Czy to kwestia higieny doju, czy środowiska, w którym bytują krowy?
Mariusz Idźkowski: Temat jest tak bardzo złożony, że trudno na to pytanie odpowiedzieć w kilku słowach, ale spróbujmy to jakoś zsyntetyzować. Na pewno ogromny wpływ ma sposób żywienia i jakość paszy dostępnej w gospodarstwie. Pamiętać należy, że kluczem do uniknięcia wielu problemów zdrowotnych jest odpowiednio zbilansowana dawka żywieniowa, a do tego dbałość o świeżość podawanych pasz, bo kiedy zdarzą się zepsute partie karmy, kłopot w oborze mamy gwarantowany. Niebagatelne znaczenie ma stan techniczny sprzętu udojowego i nierzadko sam sposób dojenia. Przestrzegać trzeba kilku zasad, takich jak higiena przedudojowa wymion (predipping), odpowiednie założenie aparatu i poprawny dój właściwy, prawidłowe zakończenie doju mechanicznego, dbałość o staranną higienę poudojową (postdipping), a także staranne płukanie gum między dojami krów i kontrola działania sprzętu udojowego.
S.M.: Niezwykle ważna jest również zdrowotność stada, zwłaszcza kwestia występowania chorób zakaźnych, takich jak BVD i IBR! Trzeba tu koniecznie wspomnieć o odpowiednim postępowaniu w takich sytuacjach i pamiętać o szczepieniach oraz eliminacji osobników trwale zakażonych (PI – persistently infected) w przypadku obecności choroby BVD. Konieczna jest także stała współpraca z lekarzem, specjalistą w tym zakresie. Poza tym dołączam się do tego, co delikatnie zaakcentował Mariusz, a nawet powiem to zdecydowanie brutalniej: jeżeli jest syf w oborze i wszystko jest brudne – poczynając od dojarki, przez krowie cycki, a kończąc na rękach dojarza – to nie ma co się dziwić, że następuje zakażenie i zapalenie wymion!
Czy przed mastitis można się ustrzec, czy ta choroba jest de facto wpisana w hodowlę krów i produkcję mleka?
S.M.: Niestety, jest to choroba zawodowa krów i tam, gdzie jest produkcja mleka, tam są zapalenia, czyli mastitis. Nie da się uniknąć tej jednostki chorobowej, ale – z czego być może nie wszyscy zdają sobie sprawę – da się nad nią zapanować. A nawet ją kontrolować i dążyć do jak najmniejszej liczby zapaleń klinicznych, czyli takich, które musimy leczyć. Zadbane środowisko bytowe krowy, dostęp do dobrej paszy, dobry dój, właściwe podejście do zasuszenia, znajomość dominujących patogenów wywołujących mastitis, właściwe leczenie podparte praktyką i wiedzą lekarza weterynarii – to w wielkim skrócie droga do sukcesu i naprawdę niskiej i w zupełności satysfakcjonującej liczby zapaleń klinicznych i podklinicznych w utrzymywanym stadzie.
W przypadku mastitis kluczowe są higiena i właściwa technika doju. Nie wszyscy robią to dobrze. Jak to wygląda w praktyce?
M.I.: Cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko to, że złe, ale na szczęście i dobre nawyki doju przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Działa następujący mechanizm – dziadek tak robił, ojciec tak robił, to ja też tak robię. Szkoły dojenia, która by jakoś ten proces ustandaryzowała, przecież nie było, i teraz praktycznie każda obora ma swoją technikę, zresztą niekoniecznie prawidłową. Dlatego my, doradcy, bardzo często przeprowadzamy stosowny instruktaż, jak to dobrze zrobić, żeby nie zaszkodzić krowie i wyeliminować nieprawidłowe elementy doju, które mogą prowadzić do zwiększonej liczby zakażeń.
Gdy w stadzie występują przypadki zapalenia wymienia, bardzo ważne jest prawidłowe zdiagnozowanie choroby. Jakie jest Wasze zdanie na temat badań laboratoryjnych, które mogą zlecać gospodarstwa mleczne? To konieczność czy raczej profilaktyka?
S.M.: Dla mnie, jako doradcy, znajomość występujących w stadzie patogenów, które mogą wywoływać mastitis, to kluczowy element pracy! Niestety w Polsce mały procent hodowców bada mleko w celu identyfikacji bakterii. Zazwyczaj wykonywane jest badanie na skróty, czyli sporządza się tylko antybiogram wskazujący, jaki z dostępnych antybiotyków będzie najlepszy do leczenia danego przypadku chorobowego. Przyznaję, zawsze to coś, ale ważniejsza jest wiedza, z jaką bakterią mamy stoczyć walkę. Bo na przykład z uberisem, czyli paciorkowcem wymieniowym, walka musi być długa i trzeba zapewnić higienę przedudojową na najwyższym poziomie. Agalactiae (paciorkowiec bezmleczności) to z kolei bardzo zakaźny, cichy wróg, który wyniszcza ćwiartki i „zabiera” mleko. Aureus (gronkowiec złocisty) jest wybitnie trudny do zupełnego wyleczenia, a do tego łatwo się przenosi w oborze, dlatego zakażone nim krowy powinniśmy doić na końcu i poddawać brakowaniu.
M.I.: Poza tym prawidłowe rozpoznanie patogenu występującego w stadzie będzie narzucało odpowiedni tryb postępowania i dla lekarza, i dla doradcy.
Dlaczego tak niewielu gospodarzy bada mleko w taki sposób, jak opowiadacie, czyli nie wykonuje pełnego badania?
S.M.: Podejrzewam, że robią tak, bo nie wiedzą, jak do tego się zabrać. Nie wiedzą, do czego pobrać mleko, jak to właściwie zrobić, gdzie wysłać itd., itd. Generalnie przeciętny hodowca musi sam się z tym zmierzyć, a niestety w związku z nawarstwieniem zajęć w gospodarstwie na tę dodatkową pracę nie zawsze ma czas i chęci. Ale widać światełko w tunelu, bo ci, którzy chcą z nami (doradcami ogólnymi) współpracować, mogą liczyć na nasze wsparcie. Pokazujemy hodowcom, jak właściwie pobrać mleko przeznaczone do badania i gdzie je wysłać. I oczywiście, co najważniejsze, omawiamy z nimi wyniki i proponujemy wdrożenie odpowiednich zaleceń. Jeśli chodzi o mnie, to niejednokrotnie sama pobieram próbki podczas pierwszej wizyty w ramach pakietu Somatyka Plus.
Ostatnio dużo się mówi o planowanym ograniczeniu stosowania antybiotyków przez Unię Europejską. W hodowli bydła te leki są bardzo popularne, jak zatem wspomniane ograniczenia mogą wpłynąć na leczenie mastitis?
M.I.: Jestem pewien, że wspomniane ograniczenia dotkną bardzo wielu hodowców, zwłaszcza tych, którzy stosują antybiotyki w ciemno, bez wcześniejszych badań (o czym wspominaliśmy przed chwilą) lub w sytuacjach, gdy nie są one potrzebne, jak na przykład w przypadku występowania grzybów czy glonów. Myślę, że wspomniane ograniczenia z czasem znacząco wpłyną na zmianę myślenia hodowców, zrewolucjonizują sposób leczenia sztuk w stadzie. Zapewne o wiele większą rolę zacznie odgrywać diagnostyka oraz szeroko pojęta profilaktyka.
S.M.: Podejrzewam, że bardziej popularne stanie się stosowanie szybkich testów fermowych do badania mleka. Pomogą one podjąć trafne decyzje, kiedy antybiotyk należy podać, a kiedy się wstrzymać z jego podaniem i szukać innych metod leczenia.
Jakie najważniejsze zalecenia odnośnie do walki z mastitis w stadach przekazalibyście hodowcom, co to by było?
M.I.: Jeśli miałbym wskazać najważniejsze zalecenia, to na pewno byłyby to:
• przede wszystkim znalezienie przyczyny – i tu bez badania bakteriologicznego ani rusz!;
• dokładne sprawdzenie sprzętu udojowego (podciśnienie, gumy, pulsacja);
• właściwa rutyna doju.
To są, moim zdaniem, elementy kluczowe. Do pełni sukcesu w hodowli bydła mlecznego potrzebne są: dobre środowisko, właściwa higiena oraz odpowiednie żywienie, dostosowane do potrzeb stada. Chciałbym także przypomnieć, że wychodząc naprzeciw potrzebom hodowców, PFHBiPM wprowadziła nową usługę – Pakiet Somatyczny, który ma pomóc w uporaniu się z problemami związanymi również z mastitis.