Stado w służbie nauki
Dotychczas na łamach naszego czasopisma opisywaliśmy hodowle bydła, których właścicielami były spółki Skarbu Państwa, firmy lub rolnicy indywidualni. Tymczasem tuż obok Warszawy prowadzona jest całkiem spora hodowla krów, której patronuje Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Radzikowie. O tym, jaka jest rola tych zwierząt w pracach prowadzonych przez tę jednostkę badawczą oraz jak wygląda rozród i jaką rolę odgrywają w nim testy cielności PAG, rozmawialiśmy z panem Piotrem Stachelskim, głównym specjalistą ds. hodowli zwierzęcej w tym gospodarstwie.
tekst i zdjęcia: Mateusz Uciński
Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin – Państwowy Instytut Badawczy został utworzony w 1951 r. jako placówka naukowa, której celem jest prowadzenie badań z zakresu hodowli i nasiennictwa rolniczych roślin uprawnych, technologii uprawy roślin oleistych, korzeniowych i ziemniaka oraz prac wdrożeniowych, upowszechnieniowych, normalizacyjnych i unifikacyjnych. Zakres działania instytutu obejmuje przede wszystkim rozwijanie teorii i metodologii badań oraz opracowywanie analiz i ocen stanu rozwoju w dziedzinach nauk objętych działalnością statutową. IHiAR-PIB prowadzi działalność wdrożeniową w sześciu ośrodkach (zakładach) naukowych: Radzikowie, Boninie, Bydgoszczy, Jadwisinie, Młochowie i Poznaniu.
W radzikowskiej placówce, oprócz upraw roślinnych, prowadzona jest hodowla bydła mlecznego, a w oborach utrzymywanych jest ok. 180 krów rasy holsztyńsko-fryzyjskiej. Opiekuje się nimi Piotr Stachelski, główny specjalista ds. hodowli zwierzęcej w tym gospodarstwie.
Trzeba przyznać, że jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Absolwent SGGW o kierunku Zootechnika, obecnie studiujący weterynarię, praktykę zawodową zdobywał m.in. w zakładzie doświadczalnym Wilanów-Obory oraz w Stadninie Koni Michałów, gdzie kierował fermą bydła w Lubczy. Pozostaje jednak pytanie, co robią krowy w instytucie zajmującym się uprawą roślin.
Hodowla pod naukowymi auspicjami
– Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin jest placówką badawczą w Polsce zajmującą się hodowlą nowych odmian zbóż i roślin użytecznych w rolnictwie – wyjaśnia pan Stachelski. – Krowy, które są utrzymywane w Zakładzie Doświadczalnym Radzików, należącym do instytutu, stanowią produkcję pomocniczą: wytwarzają nawóz, którym wzbogaca się okoliczne pola, zjadają resztki po czyszczeniu zbóż, czyli tzw. poślady, a dodatkowo korzystają z normalnej, chociaż mocno okrojonej, bazy paszowej. Mają do dyspozycji kiszonkę z kukurydzy, a bazę strukturalną przygotowuje się ze słomy lub siana. Naturalnie, oprócz tego, jeżeli spojrzymy na to z perspektywy ekonomicznej, nasze stado stanowi swego rodzaju bufor finansowy, ponieważ zapewnia zakładowi stały i stabilny dochód z produkcji mleka. W tej chwili nasze stado docelowe to ok. 180 sztuk bydła, z czego doi się około 130 krów. W 2012 r. w gospodarstwie zmieniono system utrzymania zwierząt z uwięzionego na wolnostanowiskowy, przeprowadzając niezbędne modyfikacje użytkowanych budynków, a do tego wybudowano halę udojową typu „rybia ość” (2 × 10). Mleko od naszych krów skupowane jest przez mleczarnię Mlekpolu w Radomiu, która jest bardzo wymagającym odbiorcą, jeśli chodzi o parametry surowca, ale jednocześnie gwarantuje nam stabilny dochód. Baza paszowa gospodarstwa to ok. 80 ha, z których część jest przeznaczona na kiszonkę z kukurydzy, a część służy do przygotowania kiszonego ziarna kukurydzy. Do tego pozostaje ok. 20 ha użytków zielonych, z których uzyskuje się sianokiszonkę, przygotowywaną tradycyjną metodą zawijania w bele. Staramy się zawsze zadbać o siano dobrej jakości.
Piotr Stachelski przyznaje, że zmiana warunków bytowania stada była bardzo trudna, wiele sztuk musiało zostać usuniętych, głównie z powodu problemów z nogami, a także przez błędy ludzkie i niedopasowanie budynków, w których bytowały zwierzęta. Pozwoliło to jednak na przetestowanie możliwości produkcyjnych stada, udało się także znacznie podnieść mleczną wydajność. Ostatecznie, aby wykorzystać dostępne w gospodarstwie pasze objętościowe, ustabilizowano średnie wydajności w granicach 8–9 tys. kg mleka. Trzeba podkreślić, że ta hodowla zdobyła w 2015 r. nagrodę za najlepszą pierwiastkę w województwie mazowieckim, pojawiały się w niej także krowy tzw. stutysięcznice. W stadzie prowadzone są prace nad odpowiednim doborem genetycznym, aby w jak największym stopniu wyeliminować występowanie najczęstszego problemu w tej hodowli, czyli przemieszczenia trawieńca. Żeby tego dokonać, w Radzikowie klasyczne bydło holsztyńsko-fryzyjskie miesza się z rasą montbeliarde.
Przede wszystkim rozród
– To, że tworzymy mieszańce międzyrasowe, traktujemy zupełnie normalnie – opowiada pan Stachelski. – Takie są wymogi naszej hodowli. Remont stada przeprowadzamy we własnym zakresie, a jałówki kryte są nasieniem seksowanym, zwracamy uwagę na cechy ogólnoużytkowe, takie jak chociażby ramowość zwierzęcia, wysokie zawieszenie wymienia czy odpowiednia długość strzyków. Co do samego rozrodu, to krowa na 60 dni przed wycieleniem jest zasuszana pod osłoną antybiotyku i potraktowana szczepionkami przeciwko rota- i koronawirusom. Następnie trafia do pomieszczenia, gdzie utrzymywane są krowy w głębokim zasuszeniu, tam przebywa do 21. dnia przed porodem. Po tym czasie trafia do grupy przygotowawczej, gdzie karmiona jest mieszanką, nazwijmy ją pośrednim TMR-em. Po wycieleniu dostaje na start witaminy w formie iniekcji, a także preparat wspomagający szybsze i bardziej efektywne obkurczenie macicy i oddanie łożyska. Przebywa tam przez okres pojenia cielaka siarą, czyli na ogół w granicach pięciu dni, a następnie trafia do grupy wysokoprodukcyjnej. Pierwszy raz jest badana na okoliczność ryzyka powikłań ok. 14. dnia i w zależności od tego, jaki jest jej stan, podaje się jej hormony, robi się płukania lub uznaje, że jest już gotowa do rozrodu i mniej więcej do 55. dnia nic się z nią nie robi. Ona wtedy wchodzi w laktację i sobie odpoczywa. Około 55. dnia taka krowa jest badana po raz kolejny i w zależności od tego, co się dzieje z jej układem rozrodczym, przyjmujemy odpowiedni schemat działania, polegający na podawaniu w różnych kolejnościach wymaganych hormonów i stosowaniu różnych programów. Stosujemy to aż do momentu wywołania widocznej rui i pokrycia tej sztuki. Kiedy już zostanie zacielona, czekamy do mniej więcej 28.–30. dnia od zabiegu inseminacji. Wtedy przyjeżdża do mnie zootechnik oceny PFHBiPM, ja typuję konkretne krowy, on pobiera od nich mleko do analizy pod kątem glikoprotein PAG i po jakimś czasie spływają do mnie wyniki. Osobiście mam taką zasadę, że najpierw badam cielność z mleka, a dopiero później potwierdzam ją badaniami USG, gdzieś w okolicach 40.–50. dnia. Potem, dla pewności, około 6.–7. miesiąca wszystkie cielne sztuki są ponownie badane testami PAG. Dzięki stosowaniu takiej metody udało się nam wyeliminować takie sytuacje, że krowa przychodzi z zasuszenia i się nie cieli, czyli, jak to mawiają: Amba Fatima – cielaka ni ma! Ten problem zniknął, krowy są brakowane z różnych innych przyczyn, ale nie ze względu na jakiś błąd ludzki. Trzeba jednocześnie pamiętać, że jest mały odsetek krów, które dosyć długo jałowią, z różnych przyczyn. Przede wszystkim, kiedy takie krowy się utuczą, a my nie chcemy się ich pozbywać, to ciężko jest technicznie zbadać taką ciążę. W takich sytuacjach badania cielności z mleka bardzo pomagają i pozwalają rozwiać wszelkie wątpliwości, jeżeli takowe mamy. Poza tym taki sposób diagnozowania jest bardzo prosty, skuteczny, nieprzysparzający jakichś uciążliwości, a do tego – co również jest bardzo ważne – nie stresuje krów tak jak metoda per rectum.
Trzeba zaznaczyć, że pan Stachelski, jako student weterynarii, w prowadzonym wraz z lekarzem obsługującym stado gospodarstwie przeprowadza wiele zabiegów, takich jak wspomniane wcześniej badania USG, w celu potwierdzenia ciąży. W tym kontekście pan Piotr zwraca jednocześnie uwagę na to, że testy cielności z mleka wciąż bywają traktowane z pewną dozą nieufności.
– Jeżeli ktoś, to znaczy lekarz weterynarii, prowadzi rozród i stado – podkreśla nasz rozmówca – robi to świadomie i, co ważniejsze, jest świadomy pewnych mechanizmów pracy w danej hodowli, to powinien uznać stosowanie testów cielności z mleka jako pomoc w jego własnej weterynaryjnej pracy. Wydaje mi się, że naprawdę warto stosować taką hybrydę, czyli łączyć testowanie glikoproteinami PAG ze sprawdzaniem przebiegu ciąży za pomocą USG. Jestem pewny, że przyniosłoby to bardzo dobre efekty. Moim zdaniem, kiedy ktoś popada ze skrajności w skrajność, to robi bardzo źle. Świat cały czas się zmienia, a razem z nim narzędzia towarzyszące hodowli krów, i trzeba z nich korzystać. Kiedyś była tylko metoda per rectum, potem pojawiły się aparaty USG, teraz mamy nieinwazyjne testy. Ten rozwój pozwala na coraz lepsze eliminowanie wad czy zwyczajnych ludzkich pomyłek. Dlatego uważam, że trzeba dać szansę testom PAG, dzięki którym naprawdę można zaoszczędzić sporo czasu. Przecież kiedy dostanę wynik, że krowa jest niecielna albo „powtórz badanie”, to informuję wtedy inseminatora, aby powtórzył zabieg, jeśli widzi ruję, i nie czekał, a lekarz i tak musi zbadać taką krowę. PAG-i pozwalają pewnych rzeczy nie przeoczyć. Jednocześnie zaznaczam, że opieranie się tylko na tej metodzie, bez sprawdzenia weterynaryjnego, jest błędem. Pewnie niektórzy hodowcy sobie pomyśleli: mam testy, to po co mi lekarz. Nie! To tak nie działa! Testy są wsparciem pracy lekarza, który daną krowę przygotowuje, synchronizuje i leczy!