Mleko zdrowiem górnika
W Wałbrzychu, na Dolnym Śląsku, znajdują się wielkie kopalnie węgla. Pracują w nich tysiące górników, wśród których znaczną część stanowią reemigranci z Francji, ludzie, których kiedyś z kraju wygnała bieda. Byli to przeważnie chłopi. Za chlebem poszli do obcych na tułaczkę i na ciężką pracę. Teraz wrócili do Ojczyzny. Pracują u siebie już nie dla obcych, lecz dla swoich. Wydobyty przez nich węgiel porusza elektrownie, maszyny fabryk, pociągi, ogrzewa izby w miastach i wsiach. Polska wiele zawdzięcza górnikom. Dzięki czarnym bryłom węgla, wywożonym za granicę, Polska ma możność sprowadzenia wiele niezbędnych do odbudowy towarów i surowców.
Z archiwum HiChB: „Mleko, Jaja, Drób”, Warszawa 1948, nr 3, opracowała Zofia Borowska-Dobrowolska
Z serii: Jak to z mlekiem bywało…
Przed zjazdem do kopalni musieliśmy podpisać oświadczenie, że udajemy się pod ziemię na własne ryzyko, i że zarząd kopalni nie odpowiada za nasze zdrowie i życie. Oprócz tego musieliśmy obszukać kieszenie i sprawdzić, czy przypadkiem w której nie zostały zapałki czy zapalniczka. Niczego, co może skrzesać ogień, nie wolno zabierać do kopalni. Kopalnie w Wałbrzychu są „gazowe”. Gaz – straszny wróg górników – czyha w kopalni węgla na każdym kroku. Dano nam ubrania ochronne, specjalnie zabezpieczone lampy, ostatnie wskazówki i na drogę górnicze życzenie „Szczęść Boże”.
Spuszczono nas windą kilkaset metrów w dół. Trwało to bardzo krótko, pęd był tak szybki, że dzwoniło w uszach. Z taką samą szybkością mijały nas windy, idące w górę z wydobytym węglem.
Na dole było ciemno i cicho, jak w grobie. Ognie naszych lamp oświetlały drogę zaledwie na kilka kroków. Skądś, z głębi ziemi, dochodziły stłumione odgłosy, jakieś dudnienie, warkot, stukoty. Szliśmy długo wąskim lochem, wykutym w węglu. Potem zauważyliśmy dalekie światełka, które się zbliżały. Mijali nas górnicy, pchający po szynach wagoniki naładowane węglem. Niektórzy byli obnażeni do pasa. Strużki potu spływały im po plecach. Byli czarni jak kominiarze. Przechodząc, pozdrawiali nas: „Szczęść Boże”.
Doszliśmy wreszcie do końca lochu, gdzie łamano węgiel. Warkot świdra całkiem nas zagłuszył. W powietrzu wisiał duszący pył. Przez ten pył, jak przez mgłę, widzieliśmy napięte wysiłkiem ramiona górników. Jeden z nich wiercił mechanicznym świdrem otwory w węglu, inny ładował czarne bryły na wagoniki. Dynamit, założony w wywiercone otwory, wyrwie ze ściany nowe kawały węgla. Górnicy nie zwracali na nas uwagi. Spieszyli się i byli zupełnie pochłonięci robotą. Dopiero tu mogliśmy zobaczyć, jak ciężka jest ich praca.
Co pewien czas któryś z górników sięgał po manierkę z wodą lub z czarną kawą. Przy takiej robocie, kiedy zasycha w gardle, a pył z węgla i kamienia zatyka płuca, chce się pić.
Pewien górnik, starszy wiekiem, przysiadł na moment pod wagonikiem i podniósł do ust butelkę białą jak śnieg. Pił wielkimi łykami, a kiedy wypróżnił butelkę do ostatniej kropli, powiedział do nas:
– Mleko, to broń górnika. Chroni go przed najcięższą chorobą: przed pylicą płuc i przed suchotami. Im więcej mleka na kopalni, tym więcej zdrowia dla górników i tym dłuższe ich życie.
Słuchaliśmy jego słów z uwagą. Te słowa powinny dotrzeć do wszystkich gospodarzy i gospodyń hodujących krowy. Im więcej mleka, tym więcej zdrowia.